niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 11

 Był 6 grudnia, Mikołajki. Obudziłam się 30 po 8. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i uczesałam się. Założyłam biały sweter, granatowe rurki i czarne balerinki. Dzieci były w szkole 10 minut przed dzwonkiem, a że byłam jeszcze niewyspana, położyłam się na ławce na dziedzińcu. Kurtka posłużyła mi za poduszkę. Oczywiście nie obyło się bez spotkania z rudą małpą.
-Spadaj stąd Gwen, bo cię rzucę. - burknął.
-O ile mi wiadomo nie jesteśmy parą, Kas. - uśmiechnęłam się promiennie i rozłożyłam wygodnie.
-O ścianę cię rzucę. - uśmiechnął się szyderczo.
-Daj mi się wyspać demonie. - obróciłam się na bok.
-Demon to mój pies, zapomniałaś? - rzucił.
-To kto ty? W każdym razie, będę ci bardzo wdzięczna jeśli zamkniesz twarz. - położyłam się na plecach i uśmiechnęłam się.
-A jak mi się odwdzięczysz? - uśmiechnął się szatańsko.
-W naturze za 5 lat, okey? - warknęłam.
-Mi pasuje nawet teraz. - 'Dlaczego on się tak przy tym uśmiecha?', pomyślałam.
-Nie do mnie z takimi tekstami.
-A do kogo?
-Nie wiem, do twoich byłych?
-Debra to zamknięty temat. - uśmiechnął się jakby... smutno?
-Dla niej chyba nie. - odezwał się ni stąd, ni zowąd ninja-Lysander, po czym spojrzał wymownie w stronę bramy, w które stała jakaś dziewczyna.
-O mój Boże... - jęknął Kastiel, a po chwili uciekł do szkoły z prędkością światła.
-Kto to jest? - zaciekawiła mnie ta dziewczyna, szła w naszą stronę.
-To właśnie Debra, przyczyna wszelkich kłopotów w szkole, których nie spowodowała Amber. - Lys uśmiechnął się do mnie blado.
 Rzekoma Debra stała teraz nade mną i rzucała mi nieprzyjemne spojrzenie, pełne nienawiści. Najwyraźniej widziała, jak rozmawiałam z Kasem, aj, zazdrosna.
-Cześć Lys, a to kto? - uśmiechnęła się przyjaźnie, ale jej wzrok mówił sam za siebie.
Podniosłam się ociężale, po czym uśmiechnęłam się równie czarująco jak ona i posłałam jej podobne spojrzenie.
-Jestem Gwen, miło poznać. - w drugiej części zdania zręcznie ukryłam jad i niechęć pod warstwą radości i zmęczenia.
-Można powiedzieć, że to zaszczyt. - rzuciła oschle Debra, skrzyżowała ręce na piersi. Mogłam jej się teraz przyjrzeć. Była dość ładna, szatynka, na ramionach miała tatuaże, małe jaskółki, taki jak na rysunkach. Miała błękitne, duże oczy, widać było że użyła dużo szminki i eyelinera. W uszach małe tunele, w nosie kolczyk. Ubrana w niebiesko-białą bluzkę, prześwitującą na plecach, podarte, czarne spodnie, glany. Na rękach miała niebiesko-czarne rękawiczki. Stylówę miała niezłą, muszę przyznać!
-Lysiu, wiesz może gdzie poszedł Kastiel? Widziałam go tutaj, ale jakaś małolata mnie zatrzymała, a kiedy mogłam przejść dalej, on zniknął. - uśmiechała się idiotycznie, ale potem posmutniała.
-Nie mam pojęcia, dopiero przed chwilą przyszedłem. - rzucił ponuro.
-A ty? - dopytywała się Debra.
-Nic mi nie mówił, a ja nie pomyślałam, że taka informacja może mi się przydać. - burknęłam.
-Mhm... Trudno, poszukam go. Iris, poczekaj chwilę! - westchnęła i podbiegła do rudowłosej.
-Przypomina mi kogoś. - zamyślił się Lysander.
-Kogo?
-Chodziła z nami kiedyś do klasy Sucrette, ale musiała wyjechać. Z tego co pamiętam, Kentin był w niej kiedyś zakochany. Kiedy chciała się czegoś dowiedzieć albo coś zrobić, chodziła całe dnie w tą i z powrotem po szkole. Wyobrażasz sobie? Kiedyś weszła nawet do szatni żeby zobaczyć mój tatuaż. - zaśmiał się.
-Masz tatuaż? - zaciekawiłam się.
-Tak, na plecach. - uśmiechnął się ciepło.
-Szkoda, że na plaży byłeś w koszuli, chętnie bym go zobaczyła! - zaśmiałam się.
-Może kiedyś. - chyba się zarumieniłam, bo to było dla mnie mocno dwuznaczne.
-Ja chyba muszę już iść, ty zresztą też, zaraz mamy fizykę. - mruknęłam i poszłam do szkoły.
Wzięłam książki od fizyki i usiadłam pod klasą. Dosiadł się do mnie Armin.
-Co jest? Wyglądasz na przygnębioną. - stwierdził Armin, mistrz pocieszania.
-Do szkoły przyszła była Kasa, Debra.
-I co dalej?
-Uciekł przed nią.
-I pewnie chcesz się dowiedzieć, czemu?
-Jakbyś zgadł.
-Pomogę ci dowiedzieć się paru rzeczy o Emmie!
-Ona nazywa się Debra. - mruknęłam.
-Nie ważne. Na lekcji opracujemy plan działania!
-Co entuzjazm! - zaśmiałam się.
-Może nawet zbyt duży. - burknęła nieprzyjemnie Rozalia, co było jak dotąd niespotykane w jej przypadku. - Debra jest okropna. Kiedy zerwała z Kastielem, ten zniknął na kilka dni, a Lysio był wtedy strasznie przygnębiony.
-Złamała mu serce? - nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu na samą myśl o tym.
-Mniej więcej.
 Lekcja minęła mi na wypytywaniu Rozalii o Debrę, a potem gadaniu z Arminem, którego musiałam obudzić, po spał na lekcji. Oczywiście zrobiłam mu zdjęcie, bo chłopcy wyglądają tak uroczo kiedy śpią... Rozalia się trochę z tego śmiała. Zauważyłam, że jeśli Armin kogoś nie zna lub jeśli ten ktoś jest dla niego mało ważny i nieinteresujący, ciągle myli jego imię. Tak jak w przypadku Debry. Ciągle nazywa ją Emmą, Sonią albo Hayley. No ale trudno. Przed ostatnią lekcją siedzieliśmy w klasie, gdzie sporządziłam notatkę na temat Debry:

Imię i Nazwisko: Debra Starr
Wiek: 19 lat
Zawód: Piosenkarka
Cechy charakteru: wredna, wścibska, hipokrytka, manipulantka
Powiązania z: Kastiel, Nataniel, Sucrette
Co zrobiła? Złamała Kastielowi serce hihihi, skłóciła go z Natanielem, sprawiła, że Sucrette została znienawidzona (potem jednak jej wybaczono)

-Ta cała Sonia jest jak dla mnie podejrzana. - stwierdził Armin po czym wyciągnął PSP.
-Mhm... Widzę, jak bardzo cię to interesuje. Pff... - zabrałam mu konsolę.
-Oddawaj! To moje PSP! - krzyknął.
-To kara! Za dużo grasz.
-Pff... Proszę cię, Gwen, myślisz, że gdybym chciał ci je zabrać, nie zrobiłbym tego od razu? - uśmiechnął się.
-Może. Ale tego nie zrobisz. Za bardzo mnie lubisz. - zaśmiałam się, a przez moją nieuwagę Armin zabrał konsolę i grał dalej.
-Sama widzisz. - powiedział i usiadł.
-A ty w ogóle znasz Debrę?
-Widziałem ją pierwszy raz kiedy Sucrette jeszcze chodziła z nami do klasy.
-Miała tu chłopaka?
-Można powiedzieć, że podobała się wielu chłopakom, ale żaden nie był nią na tyle zainteresowany, żeby z nią chodzić. Oprócz Kentina i Dake'a.
-Dake'a? Znasz go? - przypomniałam go sobie, na samą myśl o nim miałam odruch wymiotny.
-Sucrette i ja przyjaźniliśmy się, mówiła mi, że się z nim całowała, kiedy byli na plaży. Brała też z nim udział podczas biegu na orientację. Typowy podrywacz.
-Brzydzę się nim. - burknęłam.
-Nie dziwię ci się.
 Na godzinie wychowawczej, czyli ostatniej, losowaliśmy, kto komu daje prezent i za ile. Uznaliśmy, że do 100 dollarów starczy. Wylosowałam Rozalię, ona Violettę, Armin Melanię, a Alexy mnie. Spodziewałam się jakiejś sukienki albo czegoś podobnego.
 Dzień skończył by się dobrze, gdyby nie to, że o 22 w moich drzwiach stanął...

Przepraszam za trochę nudny rozdział, ale nie mam ostatnio weny ;c Czekam na opinię c;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez przekleństw, SPAM-u itp. I GRZECZNIE MI TAM! >,<