W każdym razie, zaplanowałam sobie na dzisiaj rozmowę o pracę. Wczoraj wykonałam szybki telefon do kierownika restauracji, że dziś przyjdę załatwić wszystkie formalności, bo tak naprawdę, pracę miałam już w kieszeni. Zjadłam więc śniadanie, umyłam się i uczesałam. Założyłam dość starą, błękitną sukienkę, z krótkimi rękawami, na których można było zauważyć cienkie białe paski, a kończyły się mankietami tego samego koloru. Założyłam też niebieskie koturny pod kolor. Wzięłam torbę i wyszłam z domu.
Miasto znałam już dość dobrze, dzięki wycieczce z bliźniakami, dlatego też doszłam do Vanilli dość szybko i bez większych problemów.
Była to mała, urocza restauracja, zbudowana z cegieł. Szyld przedstawiał nazwę lokalu i babeczkę przy wanilii. Wyglądała na przytulną i zachęcającą. W środku była równie genialna. Ściany do połowy były wyłożone deskami, a reszta pomalowana w ciepłych barwach, na których można było zauważyć delikatne rysunki róż.
Właścicielem restauracji był mężczyzna w średnim wieku, dość niski. Nosił okulary, koszulę, spodnie, szelki i buty. Jednak już od dawna nie pracował w Vanilli, zajmowała się tym jego dorosła córka, Vivian. Miała rude, lekko kręcone włosy, zielone oczy, ubrana była w czarną koszulkę na ramiączka, tego samego koloru trampki i zielone spodenki. Wyglądała na około 25 lat. Przywitała mnie promiennym uśmiechem:
-Dzień dobry! Ty pewnie jesteś Gwendolyn Rogers. Chciałaś tu pracować od 2 września, prawda?
-Dzień dobry. Tak, przyszłam tu załatwić, jak to pani ujęła "formalności".
-W sumie to chodzi mi tylko o podpisanie umowy. Jestem pewna, że ty i ten chłopak poradzicie sobie bez zarzutu. - mrugnęła do mnie.
-Jaki chłopak? Nic o tym nie wiedziałam... - pomyślałam, a potem przytaknęłam.
Poszłyśmy na zaplecze, przez kuchnie. Mogłam się swobodnie rozglądać, bo Vivian była osobą dość roztrzepaną i nie zwracała na to uwagi.
Na zapleczu było równie przytulnie jak wszędzie w tym budynku. Nie było tam ciemno i zimno, jak to sobie wyobrażałam, ale wyglądało to bardziej na czyjś pokój, ale bez łóżka. Stał tam stolik, kanapa, biurko, komputer, szafa, lustro... Vivian powiedziała jednak, że w szafie znajdują się stroje dla pracowników, komputer jest jej, a ona przechowuje w nim niewypróbowane przepisy i szuka inspiracji.
Umowa była schowana w szufladzie biurka. Dzięki mojej umiejętności szybkiego czytania, stwierdziłam, że warunki są korzystne. Miałam dostawać dość wysoką wypłatę, i nie pracować w weekendy. Szybko ją podpisałam, a Vivian pozwoliła mi zostać jeszcze trochę, jakbym chciała wszystko obejrzeć, i kazała mi wziąć sukienkę do pracy. Zdziwiłam się trochę, ale kiedy rudowłosa wyszła, podeszłam do szafy. Sukienki były podobne, w brązowym, pastelowym kolorze. Była na krótki rękaw, miała biały kołnierzyk.
Usłyszałam otwierane drzwi. Odwróciłam się gwałtownie, a tam stał... Nataniel?
-Cześć. - uśmiechnął się lekko.
-Cześć... - odpowiedziałam niepewnie. - Co tu robisz?
-Pracuję, a ty?
-Wychodzę.
-Wiesz, że to jest wejście tylko dla personelu? - spytał, po czym skrzyżował ręce na piersi i zablokował drzwi.
-Mhm, no to jesteś moim kolegą z pracy.
-Serio? - przyjrzał mi się uważniej.
-Na to wygląda. - przytaknęłam. - Vivian chciała, żeby zabrała sukienkę. Zaczynam od początku roku szkolnego.
-Wiesz, mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować. - przeczesał palcami swoje włosy.
-Tak, jasne... Ja muszę już iść. Do zobaczenia.
-Cześć.
Wzięłam sukienkę, torbę i wyszłam. Pożegnałam się z Vivian, i byłam już na zewnątrz. Ciekawe co Nataniel robi w Vanilli? Nie wydaje mi się, żeby zarabiał na utrzymanie rodziny... Przez Nataniela uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie dam sobie rady. Bo przecież ktoś będzie musiał zająć się dziećmi, kiedy będę w pracy. A nie zostawię ich z kimś obcym. Nie będzie kto miał odebrać Petera z przedszkola i Jane ze szkoły...
Szłam szybkim krokiem z trudem powstrzymując płacz. Byłam u wejścia do parku. Przekroczyłam bramę i rozejrzałam się. Zauważyłam rozłożystą, piękną wierzbę. Usiadłam w jej cieniu, oparłam plecy o korę, a torbę położyłam obok. Łzy same leciały mi po policzkach. Skuliłam się i pozwoliłam sobie na płacz. Zupełnie nie wiedziałam co robić.
Wtedy usłyszałam jego głos:
-Gwendolyn? Wszystko w porządku?
Uniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto do mnie mówi. Z początku go nie poznałam, był w czarnym płaszczu, wyglądał podobnie do Leo, ale gdy spojrzałam mu w oczy, wiedziałam, że to Lysander.
-Nie, nic nie jest w porządku! - jęknęłam.
-Co się stało? Czemu płaczesz? - usiadł koło mnie i objął ramieniem.
-Nie dam sobie rady... - szepnęłam.
-Z czym? Proszę, nie płacz...
-Ze wszystkim! Nie dam sobie rady, z dziećmi, ze szkołą, z pracą...
-Przestań, Gwenny... Roza mówiła mi o twoim rodzeństwie. Pomyśl, skoro potrafiłaś to robić przez tamte lata, teraz też będziesz mogła. - milczał, po czym dodał ciszej - Ja ci pomogę...
Spojrzałam mu w oczy.
-Naprawdę?
-Tak.
Przytulił mnie mocno, a potem otarł moje łzy. Był naprawdę wyjątkowy. Odprowadził mnie nawet do domu... Dzięki Lysandrowi stwierdziłam, że jakoś to będzie. Na pożegnanie powiedział mi "Uważaj na siebie" i wrócił do parku.
Było dość późno, a ja byłam zmęczona. Przebrałam się w koszulę nocną i momentalnie zasnęłam, powtarzając w myślach słowa Lysandra, "Jakoś to będzie".
~*Ogłoszenia Parafialne*~
Rozdział był za krótki, dlatego ostatnia scena jest dość... improwizowana. Niedługo pojawi się strona "Bohaterowie", na której będą przedstawione wszystkie postaci oraz ich zdjęcia! Dodatkowo zmieniłam wiek Jane i Petera. Teraz to Jane ma 10, a Peter 6 (prawie 7) lat.
Czekam na opinie w komentarzach, głównie od cb Paulinko XDD ^^
Czekam na opinie w komentarzach, głównie od cb Paulinko XDD ^^
Nat, odegra ważną rolę , tak? XD Praktycznie przez niego się popłakała, ale cóż XD I jeszcze jedno: LYSIO W CZARNYCH CICHACH?! ;-; On jest bardziej za stylem wiktoriańskim XD
OdpowiedzUsuń1. Nie powiedziałam, że w tym rozdziale ^^
Usuń2. Spójrz na płaszcz ciemniaku ;*