sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 3

 Obudziłam się strasznie wcześnie (jak na mnie), bo o 9:30. Nie mam pojęcia, jak ja będę wstawać od szkoły... W każdym razie, umówiłam się z Alexem i Arminem na 11. Mieliśmy iść na plażę. Wzięłam niebieskie bikini z torby i białą sukienkę, i zaraz położyłam na pralce. Zapomniałabym o śniadaniu... Wyjęłam z szafki Nutellę i bułkę, zrobiłam sobie kanapkę i kawę. Po skończeniu posiłku weszłam do łazienki. Przestraszyłam się...  W lustrze widziałam najprawdziwszą nocną marę... Potem zrozumiałam, że jestem nią ja... Musiałam się ogarnąć w trybie natychmiastowym. Wzięłam szybki prysznic. Potem przebrałam się w kostium i sukienkę. Miałam jeszcze pół godziny do przyjścia chłopaków, więc wzięłam większą torbę i włożyłam do nie 2 gazety, koc, krem przeciwsłoneczny, piłkę do siatkówki, portfel, komórkę, aparat i mały parasol. Chyba wszystko. Zajęło mi trochę czasu upchnięcie tego wszystkiego, a kiedy skończyłam, usłyszałam dzwonek do drzwi.
 Otworzyłam, spodziewając się Alexa i Armina, ale zobaczyłam jakąś białowłosą dziewczynę o żółtych oczach. Wyglądałam na strasznie wesołą, tym bardziej, że wyglądała idealnie w swojej fioletowo-białej sukience.
-Cześć! Ty musisz być Gwendolyn Rogers! - powiedziała.
-Tak... A ty? - nie byłam pewna co do jej zamiarów. Jedyną tak radosną osobą, która nie była psychopatą, mógł być Alexy. Chyba.
-Ja jestem Rozalia, możesz mówić mi Roza. - powiedziała susząc zęby.
-Może wejdziemy do domu? - zaproponowałam, a ona wbiegła z prędkością światła.
-Wiesz, czekałam właśnie na... - mówiłam zamykając drzwi. Ktoś mi przeszkodził.
-Na nas. - uśmiechnęli się bliźniacy. Alexy miał już na sobie pomarańczowe, a Armin czarne kąpielówki.
-Alexy, Armin! - krzyknęła Rozalia.
-Widzę, że już się poznałyście. - wyszczerzyli się.
-Tak jakby. Wezmę tylko torbę i możemy iść. Roza, a ty? - spytałam.
-Chodzi o wypad na plażę. - dopowiedział Armin.
-A niby po co założyłam kostium? - zapytała zirytowana.
Wróciłam z torbą, a w moim domu pojawił się właśnie chłopak, na oko o 2 lata starszy od nas, o kruczoczarnych włosach i tego samego koloru oczach.
-Cześć? - powiedziałam.
-Miło mi, jestem Leo.
-To mój chłopak, Gwenny. - powiedziała Rozalia i pocałowała Leo w policzek.
-Aha... Możemy iść? - spytałam niepewnie.
-Jasne! - krzyknęli wszyscy.
Przy bramie osiedla spytałam:
-Czy jeszcze ktoś do nas dołączy?
-Prawdopodobnie Kastiel i Lysander, i może Nataniel, jak go coś naszło. - uśmiechnął się Alexy.
 Na plaży rozłożyłam swój koc, pomiędzy legowiskiem Rozalii i Armina. Kiedy on i Leo rozstawiali falochron, który otaczał 4 nasze koce (mój, Rozalii i Leo, Alexa i Armina), ja wbiłam w piasek mały parasol i wyjęłam piłkę do siatkówki. Zauważyłam, że słońce będzie dziś grzało niemiłosiernie, dlatego chwyciłam w rękę krem przeciwsłoneczny, i razem z Rozą posmarowałyśmy sobie plecy. Swoją drogą, Leo nie był chyba tym zachwycony... W każdym razie, chciałam iść się trochę pokąpać, w końcu byłam na plaży, c'nie? Byłam już przy wodzie, kiedy coś wpadło mi pod nogi. O nie... To znowu ta bestia, Demon! A to znaczy, że ta ruda małpa, Kastiel, też tu jest. Wstałam i otrzepując się z piasku, szłam dalej. Myślałam, że mnie nie zauważy, ale usłyszałam "Hej!". Nie odwracałam się i szłam dalej w stronę morza. Wtedy złapał mnie za rękę. Odwróciłam się, żeby mieć pewność, że to Kastiel. Nie myliłam się.
-Puść mnie, hultaju. - powiedziałam.
-Hultaju? - spytał zdezorientowany.
-To był żart. Nikczemniku, łotrze, kretynie, huncwocie... - przyłożył mi rękę do ust.
-Nie pozwalaj sobie. Bo wrzucę cię do wody.
-Właśnie do niej szłam.
-To masz teraz okazję wykąpać się ze mną. - mina diabła.
-Ode mnie ten uśmiech podchwyciłeś?
-A, właśnie, muszę cię zlikwidować.
-Że co?
Pociągnął mnie do wody i zanurzył. Dobrze, że wstrzymałam oddech, bo by mnie utopił ten popapraniec! Kiedy dał mi odetchnąć, momentalnie go spoliczkowałam. Zrobiłam to z taką wściekłością i siłą, że aż się zachwiał.
-Jeszcze raz mi to zrobisz, to przysięgam, skończysz marnie. - syknęłam.
-Już się boję... Pff... - prychnął.
Popchnęłam go i przewrócił się. Myślałam, że się dusi, ale on zaczął nurkować i złapał mnie za nogi. Zaczęliśmy bić się w wodzie. To znaczy, ja go biłam on się bronił i ewentualnie łapał ręce i nogi, kiedy nimi go atakowałam. Nagle podeszła do nas Rozalia, i z wyrzutem patrzyła na nas.
-Ach, dzieciaki. Właśnie tak! Zachowujecie się jak przedszkolaki! Wyłazić mi z wody i spokój! - krzyknęła, i miała rację.
Niestety, nie mogłam się powstrzymać, i kiedy szłam za Kastielem, musiałam, po prostu musiałam go przewrócić. Odeszłam szybszym krokiem, oczywiście, to był "wypadek". Usłyszałam tylko słowa krztuszącego się Kasa: "Zemszczę się". Jakieś 5 minut po mnie przyszedł do Leo, Rozy i bliźniaków. Ja już suszyłam się pod ręcznikiem na słońcu, kiedy on marzł przeraźliwie, co dawało mi dziwną satysfakcję.
 Była około piętnasta, kiedy postanowiłam iść na spacer. Im dalej byłam, tym mniej ludzi widziałam. Po pewnym czasie przypałętał się do mnie on...
-Cześć słodka! Jak się nazywasz?
-A co cię to obchodzi, lalusiu? - syknęłam.
-Wiesz, trudno przejść obojętnie obok kogoś takiego. Jestem Dake.- mrugnął do mnie, a ja miałam ochotę rzygnąć. Może i był przystojny, ale nie w moim typie. Zbyt opalony blondyn z masą tatuaży, o niebieskich oczach. Jedynym blondynem o tym kolorze oczu, który mi się spodobał, był Peeta Mellark.
-Ja bym chętnie przeszła obok. - stwierdziłam.
-Nie bądź taka nieśmiała! - wyszczerzył się.
-Słuchaj, nie chcę się z tobą zadawać, odejdź.
-Tylko tak mówisz.
 Nagle ktoś złapał Dake'a za ramię. Był to wysoki chłopak w moim wieku, o białych włosach, zielonym i żółtym oku. Miał na sobie koszulę w paski.
-Powiedziała panu, że nie chce mieć z panem do czynienia.
-Panem? Jesteśmy w tym samym wieku! - był zdziwiony, nie mniej niż ja...
-Chodźmy Gwen, Kastiel już się zbiera, podobnie jak reszta... - złapał mnie delikatnie za rękę. A więc to musiał być Lysander, kolega Kasa, o którym mówił mi Alexy. Kiedy byliśmy już na tyle daleko, że straciliśmy blondyna z pola widzenia...
-Ty musisz być Lysander... Dziękuję... - wyrzuciłam z siebie.
-Nie ma za co dziękować, ale powinnaś bardziej uważać. - widać było, że nie jest to typ zbyt rozmowy. Mimo to chciałam poznać go bliżej, miał coś w sobie...
-Owszem, jest, gdyby nie ty... Nie wiem nawet, co tamten człowiek mógłby mi zrobić... - mruknęłam.
-Doceniam, że nie wyzywasz go przy mnie. Nie lubię, gdy dziewczyna mówi takie rzeczy... - puścił moją rękę. Byliśmy niedaleko reszty.
-Nie miałam takiego zamiaru...
-Tym lepiej.
 Zwolniliśmy kroku i szliśmy spokojnie. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, jak mu tam, Dake'u. Wszyscy się zdziwili, że wróciłam z Lysandrem, no, może oprócz Rozalii, która uśmiechała się tajemniczo. Nikt o nic nie pytał, co bardzo mnie ucieszyło. Było grubo po 20, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Słońce zaczęła zachodzić, ale wszyscy upierali się, że to nic ważnego i że musimy iść, a ja tak chciałam go zobaczyć! Lysander delikatnie złapał mnie za rękę i pociągnął pod klif. Usiadł pod nim, a ja, dzięki niemu, mogłam zobaczyć mój wymarzony zachód. Kiedy mieliśmy iść, zatrzymałam go i dałam całusa w policzek.
-Dziękuję za wszystko. - uśmiechnęłam się i poszłam. On lekko się zarumienił i odwzajemnił uśmiech. Wracając spotkaliśmy się z gniewem Armina i Kastiela, którzy byli strasznie niecierpliwi, jak się okazało. Alexy tylko się z nich śmiał, za co został zakopany w piasku. Natomiast Leo i Rozalia... No cóż, uśmiechali się tylko do nas. W końcu wracaliśmy, ale inną drogą niż przedtem, bo przez las. Popychałam się z Kastielem, a kiedy zobaczyłam pokrzywy... Nie mogłam oprzeć się pokusie, i po prostu go w nie wepchnęłam... Zaczął jęczeć, co przykuło uwagę pozostałych, więc udawałam, że to był wypadek. Chciałam mu nawet podać rękę, ale on mnie wciągnął w te chwasty. Zaczęłam ciężko dyszeć, a on wstał i patrzył na mnie z diabolicznym uśmieszkiem. Wszyscy patrzyli na niego z oburzeniem, aż w końcu Rozalia krzyknęła:
-Co ci do tego pustego łba strzeliło?! - Wszyscy potem z dezaprobatą pokręcili głową patrząc na tą rudą małpę. Lysander podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Miałam czerwone plecy, a kiedy je zobaczył, podał mi butelkę wody, którą polałam "obrażenia". Potem... Zdjął koszulę i położył mi na ramionach. Spojrzał oburzony na Kastiela i powiedział:
-Chodź Gwendolyn.
Szliśmy w milczeniu, oczywiście czerwonowłosy na końcu, ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Byliśmy już niedaleko mojego mieszkania, więc zaprosiłam ich, oczywiście z grzeczności, bo wszyscy odmówili zmęczeni. Kiedy przekraczałam furtkę osiedla, Kastiel złapał mnie za ramię i szepnął "Przepraszam...". Zdziwiona doszła do domu, zjadłam kolację, przebrałam się w piżamę i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez przekleństw, SPAM-u itp. I GRZECZNIE MI TAM! >,<