No więc, jutro albo dziś wieczorem (prawdopodobnie) będzie rozdział XD Co ja z tym mam, miałam 4 pomysły na rozdział, ale usuwałam wszystko i 5 raz piszę pewną część 8. To tylko taka mini informacja.
I want to tell you about new images in "Interesting Things ;3". There are (now) 30 images!
Mam nadzieję że dobrze napisałam, ale piszę z dziewczynami i... KUCZE, Z WAMI TO SIĘ NIE DA ROBIĆ WPISU ; - ;
Pa ;3
piątek, 28 lutego 2014
poniedziałek, 24 lutego 2014
Rozdział 7
Nataniel szturchnął mnie i powiedział, że musi iść do sklepu obok i że mnie dogoni. Odwróciłam się w jego stronę z nadzieją, że on mnie nie zauważy. Oczywiście mnie widział. Podszedł do mnie i powiedział wesoło z szerokim uśmiechem na twarzy:
-Cześć słodka! Gwen, prawda?
-Nie zrozumiałeś aluzji poprzednim razem, Dakota? - syknęłam dalej na niego nie patrząc.
-Mów mi Dake!
-Dakota, myślę, że różnica charakterów doprowadziłaby do rozpadu tego "jakże wspaniałego" związku. - stwierdziłam i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Zawsze warto spróbować! - uśmiechając się, mówił dalej. - Nie mów, że ci się nie podobam!
-Pff... Jesteś okropny. Widać w tobie podrywacza na kilometr.
-Może to coś zmieni...
-Ale c... - nie mogłam dokończyć.
Przyciągnął mnie do siebie, ujął delikatnie moją twarz i... O Boże, próbował mnie pocałować! Spoliczkowałam go z całą moją siłą, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramię.
-Gwen, czego ten chłopak od ciebie chce? - spytał spokojnie Nataniel.
-Jesteś tu z facetem? Nie zawracałbym sobie tobą głowy gdybym wiedział. - stwierdził i poszedł w przeciwnym kierunku do naszego.
-Kto to był? - zapytał nie zwracając uwagi na to, że Dake nazwał go moim chłopakiem...
-Nikt ważny, ale dzięki, wreszcie się odczepił. - po chwili niezręcznej (przynajmniej dla mnie) ciszy spytałam. - Idziemy?
-Jasne... - Nataniel chodził teraz z głową w chmurach.
Na szczęście Peter czekał na mnie tylko 10 minut z nowym kolegą, chyba miał na imię Alan. W każdym razie, braciszek się na mnie nie obraził i przy okazji poznał Nataniela. Napisałam przy okazji do Rozalii, czy po swojej zemście odbierze Jane z dodatkowych zajęć, ale ona już zdążyła się opanować i się zgodziła.
W moim domu spakowałam strój do pracy, strój na trening i kilka zabawek dla dzieciaków, żeby się nie nudziły.
W Vanilli był dość spory ruch, a ja po przebraniu się dostałam "instrukcje" od Nataniela, które polegały mniej więcej na tym, żeby notowała zamówienia, numer stolików i zachowywała się miło.
Po godzinie Roza przyprowadziła Jane, która potem bawiła się z Peterem na zapleczu.
Wszystko szło po mojej myśli, co dawało mi satysfakcję.
Wybiła 20. Przebrałam się i wyszłam z restauracji. Na szczęście było jeszcze jasno. Do szkoły doszłam dość szybko, chociaż towarzyszyły mi dzieciaki. Tak czy siak byłam 4 z 5 dziewczyn, ostatnia przyjechała Kim na swoim BMX-ie.
Trening polegał na tym, że chłopak z liceum sportowego, Dajan, mówił o różnych zagraniach, trochę z nami grał i pokazywał o co mu chodzi. Potem zrobił mecze jedna na jedną i dwie na dwie. Kiedy akurat my byłyśmy zajęte grą, Peter zaczepiał Dajana. Chyba całkiem dobrze się dogadali, bo nasz "trener" ciągle się śmiał i uśmiechał.
Wyszłyśmy koło 21:30, na szczęście było tylko trochę ciemno. W domu zrobiłam kilka kanapek dla mnie i dzieciaków, a po kolacji kazałam im się umyć i spać. Jane i Peter na szczęście szybko zasnęli, ale nie dziwię im się, musieli się zmęczyć. Ja natomiast stwierdziłam, że muszę się pouczyć, jeśli chcę utrzymać dobre oceny. Wyjęłam książkę od biologii. Z początku nie wiedziałam za bardzo, gdzie się uczyć, ale potem zauważyłam, że dach przy moim oknie jest płaski, bez dachówek ani niczego. Zastanawiałam się chwilę, czy to bezpieczne, ale co mi tam.
Otworzyłam okno i jakoś się przez nie wygramoliłam. Zabrałam wcześniej koc i rozłożyłam go na dachu, oraz poduszkę, którą podłożyłam sobie pod głowę. Czytałam temat, powtarzałam sobie wszystko. Nagle oślepił mnie dziwny blask. Spojrzałam w dół i zobaczyłam... Szczerzącego się Armina z aparatem w ręku.
-To tylko lampa błyskowa Gwenny. - zaśmiał się.
-Wchodzisz?
-Skoro nalegasz...
-Weź poduszkę z łóżka.
Po chwili siedział już przy mnie.
-Uczysz się?
-Nie, książka wydawała się smutna i chciałam ją przytulić!
-Alexy też dziś stwierdził że musi poprzytulać książki...
-Skąd masz lustrzankę?
-Przyszła dziś rano, nie miałem czasu nawet obejrzeć, tylko potwierdziłem odbiór.
-Długo pewnie na nią zbierałeś...
-Tylko rok. Może mała sesja zdjęciowa, co, Gwenny?
-Bardzo chętnie. - przeciągnęłam się.
-Super, trzymaj, ja się ustawię. - wręczył mi aparat, po czym przyjął nieprzyzwoitą pozę...
-Mhm... Armin, myślałam że to raczej Alexy nie interesuje się dziewczynami - zaczęłam, a on wybuchnął śmiechem.
-Żarty sobie z ciebie robię.
-Ty tak zawsze?
-Tak, generalnie tak.
-Jak miło mieć takiego przyjaciela.
-Może nawet kogoś więcej? - zdziwiłam się.
Armin zbliżył się do mnie, a ja do niego. Pogłaskał mnie po policzku... Na początku delikatnie musnął moje wargi, ale potem... Całował namiętnie i czule, a ja byłam zachwycona i zauroczona. Nigdy bym nie pomyślała, że Armin może tak świetnie całować. Złapał mnie za ręce. To wszystko działo się tak szybko... Zbyt szybko... Nagle odsunął się ode mnie, jego twarz oblała się rumieńcem, a on zrobił głupią miną i złapał się za głowę...
-P-przepraszam... Nie wiem co to było... - jąkał się wyraźnie zakłopotany...
-N-nic się nie stało...
-J-ja chyba muszę już iść... Do jutra. - powiedział wychodząc przez okno, a ja podałam mu aparat i patrzyłam na niego zbita z tropu.
-T-tak, pa...
Wyszłam razem z nim, nie wiedziałam, co sobie o tym myśleć... Pół nocy nie spałam, chociaż byłam wyczerpana. Nie do wiary, że to wszystko przez Armina... Niestety, człowiek musi spać, a że ja jestem człowiekiem (chociaż to niepotwierdzona informacja) zasnęłam...
-Cześć słodka! Gwen, prawda?
-Nie zrozumiałeś aluzji poprzednim razem, Dakota? - syknęłam dalej na niego nie patrząc.
-Mów mi Dake!
-Dakota, myślę, że różnica charakterów doprowadziłaby do rozpadu tego "jakże wspaniałego" związku. - stwierdziłam i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Zawsze warto spróbować! - uśmiechając się, mówił dalej. - Nie mów, że ci się nie podobam!
-Pff... Jesteś okropny. Widać w tobie podrywacza na kilometr.
-Może to coś zmieni...
-Ale c... - nie mogłam dokończyć.
Przyciągnął mnie do siebie, ujął delikatnie moją twarz i... O Boże, próbował mnie pocałować! Spoliczkowałam go z całą moją siłą, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramię.
-Gwen, czego ten chłopak od ciebie chce? - spytał spokojnie Nataniel.
-Jesteś tu z facetem? Nie zawracałbym sobie tobą głowy gdybym wiedział. - stwierdził i poszedł w przeciwnym kierunku do naszego.
-Kto to był? - zapytał nie zwracając uwagi na to, że Dake nazwał go moim chłopakiem...
-Nikt ważny, ale dzięki, wreszcie się odczepił. - po chwili niezręcznej (przynajmniej dla mnie) ciszy spytałam. - Idziemy?
-Jasne... - Nataniel chodził teraz z głową w chmurach.
Na szczęście Peter czekał na mnie tylko 10 minut z nowym kolegą, chyba miał na imię Alan. W każdym razie, braciszek się na mnie nie obraził i przy okazji poznał Nataniela. Napisałam przy okazji do Rozalii, czy po swojej zemście odbierze Jane z dodatkowych zajęć, ale ona już zdążyła się opanować i się zgodziła.
W moim domu spakowałam strój do pracy, strój na trening i kilka zabawek dla dzieciaków, żeby się nie nudziły.
W Vanilli był dość spory ruch, a ja po przebraniu się dostałam "instrukcje" od Nataniela, które polegały mniej więcej na tym, żeby notowała zamówienia, numer stolików i zachowywała się miło.
Po godzinie Roza przyprowadziła Jane, która potem bawiła się z Peterem na zapleczu.
Wszystko szło po mojej myśli, co dawało mi satysfakcję.
Wybiła 20. Przebrałam się i wyszłam z restauracji. Na szczęście było jeszcze jasno. Do szkoły doszłam dość szybko, chociaż towarzyszyły mi dzieciaki. Tak czy siak byłam 4 z 5 dziewczyn, ostatnia przyjechała Kim na swoim BMX-ie.
Trening polegał na tym, że chłopak z liceum sportowego, Dajan, mówił o różnych zagraniach, trochę z nami grał i pokazywał o co mu chodzi. Potem zrobił mecze jedna na jedną i dwie na dwie. Kiedy akurat my byłyśmy zajęte grą, Peter zaczepiał Dajana. Chyba całkiem dobrze się dogadali, bo nasz "trener" ciągle się śmiał i uśmiechał.
Wyszłyśmy koło 21:30, na szczęście było tylko trochę ciemno. W domu zrobiłam kilka kanapek dla mnie i dzieciaków, a po kolacji kazałam im się umyć i spać. Jane i Peter na szczęście szybko zasnęli, ale nie dziwię im się, musieli się zmęczyć. Ja natomiast stwierdziłam, że muszę się pouczyć, jeśli chcę utrzymać dobre oceny. Wyjęłam książkę od biologii. Z początku nie wiedziałam za bardzo, gdzie się uczyć, ale potem zauważyłam, że dach przy moim oknie jest płaski, bez dachówek ani niczego. Zastanawiałam się chwilę, czy to bezpieczne, ale co mi tam.
Otworzyłam okno i jakoś się przez nie wygramoliłam. Zabrałam wcześniej koc i rozłożyłam go na dachu, oraz poduszkę, którą podłożyłam sobie pod głowę. Czytałam temat, powtarzałam sobie wszystko. Nagle oślepił mnie dziwny blask. Spojrzałam w dół i zobaczyłam... Szczerzącego się Armina z aparatem w ręku.
-To tylko lampa błyskowa Gwenny. - zaśmiał się.
-Wchodzisz?
-Skoro nalegasz...
-Weź poduszkę z łóżka.
Po chwili siedział już przy mnie.
-Uczysz się?
-Nie, książka wydawała się smutna i chciałam ją przytulić!
-Alexy też dziś stwierdził że musi poprzytulać książki...
-Skąd masz lustrzankę?
-Przyszła dziś rano, nie miałem czasu nawet obejrzeć, tylko potwierdziłem odbiór.
-Długo pewnie na nią zbierałeś...
-Tylko rok. Może mała sesja zdjęciowa, co, Gwenny?
-Bardzo chętnie. - przeciągnęłam się.
-Super, trzymaj, ja się ustawię. - wręczył mi aparat, po czym przyjął nieprzyzwoitą pozę...
-Mhm... Armin, myślałam że to raczej Alexy nie interesuje się dziewczynami - zaczęłam, a on wybuchnął śmiechem.
-Żarty sobie z ciebie robię.
-Ty tak zawsze?
-Tak, generalnie tak.
-Jak miło mieć takiego przyjaciela.
-Może nawet kogoś więcej? - zdziwiłam się.
Armin zbliżył się do mnie, a ja do niego. Pogłaskał mnie po policzku... Na początku delikatnie musnął moje wargi, ale potem... Całował namiętnie i czule, a ja byłam zachwycona i zauroczona. Nigdy bym nie pomyślała, że Armin może tak świetnie całować. Złapał mnie za ręce. To wszystko działo się tak szybko... Zbyt szybko... Nagle odsunął się ode mnie, jego twarz oblała się rumieńcem, a on zrobił głupią miną i złapał się za głowę...
-P-przepraszam... Nie wiem co to było... - jąkał się wyraźnie zakłopotany...
-N-nic się nie stało...
-J-ja chyba muszę już iść... Do jutra. - powiedział wychodząc przez okno, a ja podałam mu aparat i patrzyłam na niego zbita z tropu.
-T-tak, pa...
Wyszłam razem z nim, nie wiedziałam, co sobie o tym myśleć... Pół nocy nie spałam, chociaż byłam wyczerpana. Nie do wiary, że to wszystko przez Armina... Niestety, człowiek musi spać, a że ja jestem człowiekiem (chociaż to niepotwierdzona informacja) zasnęłam...
Mini zapowiedź + jak zostałam ninją.
Witam Witam :3 Dziś ani zapewne jutro nie będzie rozdziału bo mam słabą wenę i rozdział byłby za krótkie >,< Ale jeszcze nic nie wiadomo ^^ Ale o co chodzi z tą Mini zapowiedzią? :o No więc, do założenia bloga zainspirowała mnie Paulinka (<3) i Iza (<3). A na blogu Paulinki jest taka zakładka jak "Obrazy", bo widzicie, Paula też prowadzi blog o SF. I wyobraźcie sobie, w tej oto zakładce Paula wstawia fanarty i ilustracje. Gadałam z nią (rutyna, c'nie? >_<) i zgodziła się, żebym też dodawała takie cosie ^^ Wstawiam wam najmniej lubiany przeze mnie fanart:
![]() |
Su: Kas, mogę wiedzieć gdzie te łapska kładziesz? :o >_< |
Mówiąc dalej nikt oprócz Pauli nie dowie się prawdopodobnie jak zostałam Ninją, ale powiem tyle, że mój talent do bycia Ninją objawiał się już w zerówce ale teraz daje się we znaki :3 A zaczęło się tylko od tego że w klasach młodszych baardzo lubiłam sztuki walki XD Ale teraz "pojawiam się i znikam". I tak, słucham sb teraz rapu, i chcę uprzedzić, że od 3, a może nawet 2 marca będę pisała mniej (szkoła, testy, prace domowe, nauka, zajęcia dodatkowe, gazetka szkolna, ratujcie!) i tak o :c A teraz wyłączyłam Onara i słucham z Olkiem "PUDI PUDI" (COOOO? XDD). A teraz dodam, że daję wam bonus:
Kuba Jacob Blubb - wspaniały, przystojny, szanuje kobiety <3 Ideał po prostu :D I zabawny oczywiście XD Kochany taki no XD To było na tyle, pa ;3
piątek, 21 lutego 2014
Rozdział 6
Obudziłam się przed 8, co mnie trochę zdziwiło, ale to dobrze. Zeszłam na dół, ale Rozalii już nie było, za to dostałam od niej SMS-a "Zemszczę się!", na co odpisałam jej "Ostrzegałam!". Weszłam na górę i obudziłam dzieciaki. Podczas gdy Jane poszła po wodę, żeby wylać ją na dalej śpiącego Petera (ma to po mnie chłopak!), ja umyłam zęby i ubrałam się w szare rurki, czarną koszulkę z zielonym napisem "BOOM!", czarne trampki i jeansową kurtkę. Do torby włożyłam dodatkowy zeszyt, który chciałam przeznaczyć na bazgroły.
Pomogłam wybrać ubrania dzieciakom, spakowałam je i zrobiłam nam śniadanie, a potem dałam Jane pieniądze na jakieś przekąski i napoje dla niej i Petera (przedszkole było połączone z podstawówką).
Wyszliśmy z domu 15 minut przez 9. Po drodze spotkałam bliźniaków i zapoznałam ich z Jane i Peterem. Alexy zareagował podobnie jak Rozalia, natomiast Armin przybił żółwika z Peterem i nazwał "Młodym".
Kiedy zostawiłam dzieciaki przy ich szkole, dołączyła do nas Roza. Miała na sobie białą koszulę, fioletową spódnicę, czarną kamizelkę i kozaki.
Byliśmy już pod szkołą. Bliźniacy poszli w stronę Lysandra i Kastiela, my natomiast zmierzałyśmy w stronę wejścia przez dziedziniec, gdy wpadła na mnie ta blondynka, jak jej tam...
-Uważaj jak chodzisz idiotko! - wrzasnęła mi do ucha.
-Nie jestem głucha, poza tym to ty na mnie wpadłaś! - krzyknęłam jeszcze głośniej, po czym dodałam. - Jak się nazywasz? Barbie?
-Jestem Amber ty kretynko!
-Gratulacje, znasz swoje imię! - powiedziałam.
-Jesteś skończoną idiotką! - wrzeszczała.
-Uspokój się, bo się spocisz. I makijaż ci się rozpłynie! - powiedziałam z troską do mojej nowej koleżanki.
-Ty... Ty... Jak śmiesz! - dalej się darła.
-Och, jak śmię mówić tak do księżniczki? Po ludzku, Barbie. - odkręciłam się na pięcie i poszłam w stronę liceum.
-Ja jeszcze nie skończyłam! - wrzasku wrzasku.
-A ja tak, pa Barbie! - powiedziałam wesoło na pożegnanie.
Na korytarzu Rozalia złapała mnie za ramię. Zamurowało ją.
-Co to było?
-Nie będę się zwracać do tej idiotki jak do królowej. - powiedziałam. - Poza tym jest denerwująca.
-Ugh... Chodźmy do klasy.
Przytaknęłam. Pierwsza była historia, więc wyciągnęłam z torby książki i zapasowy zeszyt na rysunki. Tematem było "Powtórzenie wiadomości" z klasy poprzedniej, więc, żeby się nie nudzić, narysowałam Rozalię.
Na przerwie z głośników było słychać głos dyrektorki.
-Uwaga, uwaga! Jutro zostaną wam przydzielone szafki!
Ucieszyła mnie ta wiadomość, bo nie miała zamiaru codziennie nosić masy książek do szkoły.
Na następnej lekcji Alexy i Armin przesiadli się na ostatnią ławkę od ściany, a że była matematyka... Oparłam się o ścianę i całą lekcję z nimi gadałam, od czasu do czasu robiąc zadanie które właśnie mieliśmy wykonać. Armin siedział tuż za mną, dlatego też ciągle sobie żartowaliśmy. Muszę przyznać, podobało mi się w nowej szkole. Potem był francuski. Kiedy mieliśmy pisać plan wydarzeń tekstu i robić zadania, do klasy wleciał zdyszany Kastiel, co nauczyciel skomentował.
-No proszę, szanowny pan Sharp zaszczycił nas dzisiaj swoją obecnością. Moje gratulacje, brawa dla kolegi!
-Też miło pana widzieć. - stwierdził Kastiel, po czym usiadł w ławce.
Muszę przyznać, byłam ciekawa, czemu "wielki i odważny" Kas był zmuszony tak szybko biec na lekcje.
-Co ci się stało? - szturchnęłam go na przerwie. - Myślałam, że nie wiesz o istnieniu lekcji w szkole.
-Zawsze o nich wiedziałem, ale nigdy za nimi nie przepadałem. - powiedział oschle, po czym położył się na ławce w sali gimnastycznej (mieliśmy za chwilę W-F).
-To niby dlaczego tak biegłeś do klasy, co? - spytałam podejrzliwie.
-Miałem się spotkać z Lysandrem, chciał czegoś ode mnie w kwestii naszego zespołu.
-Zespołu? - powtórzyłam z niedowierzaniem.
-Wiesz, to takie coś, kiedy ludzie, czyli my, zbieramy się razem i gramy na in-stru-ment-tach. - powiedział wolno.
-Wiem czym jest kapela, kretynie. - syknęłam.
-Wiesz, bo ci powiedziałem. - uśmiechnął się szyderczo.
-Pff. Mógłbyś znaleźć coś lepszego, jakbyś chciał mnie obrazić. - stwierdziłam.
-Kto powiedział, że chcę?
-Ty.
-Wcale nie. - przez chwilę milczał. - Nie powinnaś iść się przebrać?
-Nie zbyt lubię W-F, wolę czekać do ostatniej chwili.
-Jak chcesz.
Zadzwonił dzwonek, więc poszłam do damskiej szatni. Przebrałam się i wyszłam, żeby zobaczyć umięśnionego, młodego faceta, o dłuższych, blond włosach, niebieskich oczach, kwadratowej szczęce, w błękitnej, za dużej koszulce, czarnych spodenkach i adidasach. I to miał być nasz nauczyciel W-Fu? Poczułam mdłości. Kojarzył mi się z kimś...
-Nie uważasz, że wygląda trochę podobnie do tego chłopaka w plaży? - nagle pojawił się przy mnie Lysander.
-Mhm... Nawet bardzo. - wykrztusiłam.
-Wszystko w porządku? - spytał.
-Jak na niego patrzę to robi mi się trochę niedobrze, ale poza tym okey. - stwierdziłam i uśmiechnęłam się.
Lysander zaśmiał się i poszedł. Ja ustawiłam się w szeregu obok Rozalii. Nauczyciel nazywał się Borys jakiś tam, i gadał chyba 15 minut o tym, co będzie na W-Fie. Następnie wyciągnął piłkę do koszykówki i podzielił nas na drużyny. Byłam z Kim, Charlotte i Melanią. W drużynie przeciwnej była Rozalia, Klementyna, Violetta i Iris. Wydawało mi się, że mam całkiem dobry skład. Nie myliłam się. Kim była typem sportowca, Melania często musiała grać ze starszym bratem, a Charlotte lubiła koszykówkę, i, co najważniejsze, nie bała się lecącej piłki. Ja natomiast grałam całkiem nieźle, bo w starej szkole praktycznie ciągle grywaliśmy w kosza. Jak tak patrzyłam na dziewczyny, to byłam najlepsza, ale Kim nie była w sumie gorsza, dlatego też z łatwością wygrałyśmy wszystkie mecze z drużyną przeciwną.
Jako, iż Borys był ambitnym nauczycielem, stwierdził, że nasza drużyna (i Iris) będzie jeździć na zawody dziewczyn, oczywiście w koszykówkę. A że niedługo miały się takie odbyć, stwierdził, że dobrze byłoby, gdybyśmy o 20 przyszły na trening z chłopakiem z liceum sportowego i w weekend o 15. W sumie to mi to odpowiadało, bo o 19 kończyłam pracę. Rozalia nie była zła, że nie pojedzie, wręcz przeciwnie, w szatni odetchnęła z ulgą.
Natomiast W-F u chłopaków wyglądał zupełnie inaczej. Jako, iż w naszej klasie jest 6 chłopaków, grali mecze "dwóch na dwóch". Na zawody jedzie (oczywiście...) Kastiel, Kentin, Armin, Nataniel i Lysander.
Wychodząc z szatni zaczepiła mnie ruda małpa... Ekchem... To znaczy Kastiel!
-Nie zbyt lubię W-F. - próbował naśladować mój głos.
-Daleko ci do ideału w kwestii aktorstwa. - stwierdziłam. - Ale nie martw się, nie każdy może poszczycić się takim cudownym głosem jak ja. - uśmiechnęłam się.
-Właśnie dlatego to Lysander zajmuje się śpiewaniem.
-A ty niby czym? Takie beztalencie... - westchnęłam.
-Jeśli chcesz wiedzieć, to gram na gitarze.
-Wiesz, że zabawkowa się nie liczy?
-Bardzo śmieszne. Elektrycznej. - lekko mnie szturchnął.
-Czyli macie 2 członków? To jest w takim razie duet, a nie zespół. - powiedziałam.
-Brakuje nam perkusisty. - powiedział nagle Lysander, który, jak zauważyłam, ma tę zdolność, że potrafi wyrastać jak spod ziemi.
-Mhm...
-Co tak mruczysz? - spytał Kas.
-Ja umiem grać na perkusji...
-To świetnie! - mówił Lysander.
-Ale... Nie mam własnej... - przygryzłam wargę.
-Jakoś się załatwi. - stwierdził Kas, po czym ponownie legł na ławkę. - Któreś z was musi mnie jakoś usprawiedliwić.
-Ja to zrobię - zadeklarowałam.
-Dzięki.
W klasie powiedziałam nauczycielowi, że Kastiel właśnie smarzy się w piekle, więc nie może przyjść na lekcje. On na to odpowiedział, że w takim razie wstawi mu nieobecność, jeśli nie zjawi się w ciągu 5 minut. Wszystko słyszący (łamane przez widzący) Lysander szybko wysłał Kasowi SMS-a, co dało mu tylko dodatkowe spóźnienie.
Na angielskim odsypiałam W-F, potem była plastyka. Omawialiśmy jakieś arcydzieła... Potem chyba... W sumie to nie wiem, znowu spałam...
Obudziłam się w już pustej klasie, ktoś próbował mnie dobudzać. Na początku go nie poznałam, ale zauważyłam, że to Nataniel.
-Gwen, pobudka!
-Co ty robisz?! - podskoczyłam tak, że aż krzesło się przewróciło, a ja leżałam pod ławką.
-Zasnęłaś, Kastiel wyciągnął szybko bliźniaków z klasy. - mówił to jakby z niesmakiem. - A Rozalia chciała się za coś "zemścić". Wiesz może o czym mówiła?
Pomógł mi wstać, a ja złapałam się za głowę.
-Nocowała u mnie, chociaż jej zagroziłam, że coś jej zrobię. Została, więc dorysowałam jej flamastrem wąsy, a ona mieszka dość daleko... Zapewne zauważyła nowy makijaż dopiero u siebie w domu. - uśmiechnęłam się słodko. - Ostrzegałam.
-Dobra, w każdym razie musimy już iść.
-Ty idź, ja jeszcze muszę jeszcze zabrac Petera.
-Pójdę z tobą, przynajmniej będziemy mogli wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego się spóźniliśmy. - stwierdził.
-Jak chcesz...
Wyszliśmy ze szkoły. Było jeszcze jasno, ale nie spodziewałam się, że to akurat jego spotkamy po drodze...
Pomogłam wybrać ubrania dzieciakom, spakowałam je i zrobiłam nam śniadanie, a potem dałam Jane pieniądze na jakieś przekąski i napoje dla niej i Petera (przedszkole było połączone z podstawówką).
Wyszliśmy z domu 15 minut przez 9. Po drodze spotkałam bliźniaków i zapoznałam ich z Jane i Peterem. Alexy zareagował podobnie jak Rozalia, natomiast Armin przybił żółwika z Peterem i nazwał "Młodym".
Kiedy zostawiłam dzieciaki przy ich szkole, dołączyła do nas Roza. Miała na sobie białą koszulę, fioletową spódnicę, czarną kamizelkę i kozaki.
Byliśmy już pod szkołą. Bliźniacy poszli w stronę Lysandra i Kastiela, my natomiast zmierzałyśmy w stronę wejścia przez dziedziniec, gdy wpadła na mnie ta blondynka, jak jej tam...
-Uważaj jak chodzisz idiotko! - wrzasnęła mi do ucha.
-Nie jestem głucha, poza tym to ty na mnie wpadłaś! - krzyknęłam jeszcze głośniej, po czym dodałam. - Jak się nazywasz? Barbie?
-Jestem Amber ty kretynko!
-Gratulacje, znasz swoje imię! - powiedziałam.
-Jesteś skończoną idiotką! - wrzeszczała.
-Uspokój się, bo się spocisz. I makijaż ci się rozpłynie! - powiedziałam z troską do mojej nowej koleżanki.
-Ty... Ty... Jak śmiesz! - dalej się darła.
-Och, jak śmię mówić tak do księżniczki? Po ludzku, Barbie. - odkręciłam się na pięcie i poszłam w stronę liceum.
-Ja jeszcze nie skończyłam! - wrzasku wrzasku.
-A ja tak, pa Barbie! - powiedziałam wesoło na pożegnanie.
Na korytarzu Rozalia złapała mnie za ramię. Zamurowało ją.
-Co to było?
-Nie będę się zwracać do tej idiotki jak do królowej. - powiedziałam. - Poza tym jest denerwująca.
-Ugh... Chodźmy do klasy.
Przytaknęłam. Pierwsza była historia, więc wyciągnęłam z torby książki i zapasowy zeszyt na rysunki. Tematem było "Powtórzenie wiadomości" z klasy poprzedniej, więc, żeby się nie nudzić, narysowałam Rozalię.
Na przerwie z głośników było słychać głos dyrektorki.
-Uwaga, uwaga! Jutro zostaną wam przydzielone szafki!
Ucieszyła mnie ta wiadomość, bo nie miała zamiaru codziennie nosić masy książek do szkoły.
Na następnej lekcji Alexy i Armin przesiadli się na ostatnią ławkę od ściany, a że była matematyka... Oparłam się o ścianę i całą lekcję z nimi gadałam, od czasu do czasu robiąc zadanie które właśnie mieliśmy wykonać. Armin siedział tuż za mną, dlatego też ciągle sobie żartowaliśmy. Muszę przyznać, podobało mi się w nowej szkole. Potem był francuski. Kiedy mieliśmy pisać plan wydarzeń tekstu i robić zadania, do klasy wleciał zdyszany Kastiel, co nauczyciel skomentował.
-No proszę, szanowny pan Sharp zaszczycił nas dzisiaj swoją obecnością. Moje gratulacje, brawa dla kolegi!
-Też miło pana widzieć. - stwierdził Kastiel, po czym usiadł w ławce.
Muszę przyznać, byłam ciekawa, czemu "wielki i odważny" Kas był zmuszony tak szybko biec na lekcje.
-Co ci się stało? - szturchnęłam go na przerwie. - Myślałam, że nie wiesz o istnieniu lekcji w szkole.
-Zawsze o nich wiedziałem, ale nigdy za nimi nie przepadałem. - powiedział oschle, po czym położył się na ławce w sali gimnastycznej (mieliśmy za chwilę W-F).
-To niby dlaczego tak biegłeś do klasy, co? - spytałam podejrzliwie.
-Miałem się spotkać z Lysandrem, chciał czegoś ode mnie w kwestii naszego zespołu.
-Zespołu? - powtórzyłam z niedowierzaniem.
-Wiesz, to takie coś, kiedy ludzie, czyli my, zbieramy się razem i gramy na in-stru-ment-tach. - powiedział wolno.
-Wiem czym jest kapela, kretynie. - syknęłam.
-Wiesz, bo ci powiedziałem. - uśmiechnął się szyderczo.
-Pff. Mógłbyś znaleźć coś lepszego, jakbyś chciał mnie obrazić. - stwierdziłam.
-Kto powiedział, że chcę?
-Ty.
-Wcale nie. - przez chwilę milczał. - Nie powinnaś iść się przebrać?
-Nie zbyt lubię W-F, wolę czekać do ostatniej chwili.
-Jak chcesz.
Zadzwonił dzwonek, więc poszłam do damskiej szatni. Przebrałam się i wyszłam, żeby zobaczyć umięśnionego, młodego faceta, o dłuższych, blond włosach, niebieskich oczach, kwadratowej szczęce, w błękitnej, za dużej koszulce, czarnych spodenkach i adidasach. I to miał być nasz nauczyciel W-Fu? Poczułam mdłości. Kojarzył mi się z kimś...
-Nie uważasz, że wygląda trochę podobnie do tego chłopaka w plaży? - nagle pojawił się przy mnie Lysander.
-Mhm... Nawet bardzo. - wykrztusiłam.
-Wszystko w porządku? - spytał.
-Jak na niego patrzę to robi mi się trochę niedobrze, ale poza tym okey. - stwierdziłam i uśmiechnęłam się.
Lysander zaśmiał się i poszedł. Ja ustawiłam się w szeregu obok Rozalii. Nauczyciel nazywał się Borys jakiś tam, i gadał chyba 15 minut o tym, co będzie na W-Fie. Następnie wyciągnął piłkę do koszykówki i podzielił nas na drużyny. Byłam z Kim, Charlotte i Melanią. W drużynie przeciwnej była Rozalia, Klementyna, Violetta i Iris. Wydawało mi się, że mam całkiem dobry skład. Nie myliłam się. Kim była typem sportowca, Melania często musiała grać ze starszym bratem, a Charlotte lubiła koszykówkę, i, co najważniejsze, nie bała się lecącej piłki. Ja natomiast grałam całkiem nieźle, bo w starej szkole praktycznie ciągle grywaliśmy w kosza. Jak tak patrzyłam na dziewczyny, to byłam najlepsza, ale Kim nie była w sumie gorsza, dlatego też z łatwością wygrałyśmy wszystkie mecze z drużyną przeciwną.
Jako, iż Borys był ambitnym nauczycielem, stwierdził, że nasza drużyna (i Iris) będzie jeździć na zawody dziewczyn, oczywiście w koszykówkę. A że niedługo miały się takie odbyć, stwierdził, że dobrze byłoby, gdybyśmy o 20 przyszły na trening z chłopakiem z liceum sportowego i w weekend o 15. W sumie to mi to odpowiadało, bo o 19 kończyłam pracę. Rozalia nie była zła, że nie pojedzie, wręcz przeciwnie, w szatni odetchnęła z ulgą.
Natomiast W-F u chłopaków wyglądał zupełnie inaczej. Jako, iż w naszej klasie jest 6 chłopaków, grali mecze "dwóch na dwóch". Na zawody jedzie (oczywiście...) Kastiel, Kentin, Armin, Nataniel i Lysander.
Wychodząc z szatni zaczepiła mnie ruda małpa... Ekchem... To znaczy Kastiel!
-Nie zbyt lubię W-F. - próbował naśladować mój głos.
-Daleko ci do ideału w kwestii aktorstwa. - stwierdziłam. - Ale nie martw się, nie każdy może poszczycić się takim cudownym głosem jak ja. - uśmiechnęłam się.
-Właśnie dlatego to Lysander zajmuje się śpiewaniem.
-A ty niby czym? Takie beztalencie... - westchnęłam.
-Jeśli chcesz wiedzieć, to gram na gitarze.
-Wiesz, że zabawkowa się nie liczy?
-Bardzo śmieszne. Elektrycznej. - lekko mnie szturchnął.
-Czyli macie 2 członków? To jest w takim razie duet, a nie zespół. - powiedziałam.
-Brakuje nam perkusisty. - powiedział nagle Lysander, który, jak zauważyłam, ma tę zdolność, że potrafi wyrastać jak spod ziemi.
-Mhm...
-Co tak mruczysz? - spytał Kas.
-Ja umiem grać na perkusji...
-To świetnie! - mówił Lysander.
-Ale... Nie mam własnej... - przygryzłam wargę.
-Jakoś się załatwi. - stwierdził Kas, po czym ponownie legł na ławkę. - Któreś z was musi mnie jakoś usprawiedliwić.
-Ja to zrobię - zadeklarowałam.
-Dzięki.
W klasie powiedziałam nauczycielowi, że Kastiel właśnie smarzy się w piekle, więc nie może przyjść na lekcje. On na to odpowiedział, że w takim razie wstawi mu nieobecność, jeśli nie zjawi się w ciągu 5 minut. Wszystko słyszący (łamane przez widzący) Lysander szybko wysłał Kasowi SMS-a, co dało mu tylko dodatkowe spóźnienie.
Na angielskim odsypiałam W-F, potem była plastyka. Omawialiśmy jakieś arcydzieła... Potem chyba... W sumie to nie wiem, znowu spałam...
Obudziłam się w już pustej klasie, ktoś próbował mnie dobudzać. Na początku go nie poznałam, ale zauważyłam, że to Nataniel.
-Gwen, pobudka!
-Co ty robisz?! - podskoczyłam tak, że aż krzesło się przewróciło, a ja leżałam pod ławką.
-Zasnęłaś, Kastiel wyciągnął szybko bliźniaków z klasy. - mówił to jakby z niesmakiem. - A Rozalia chciała się za coś "zemścić". Wiesz może o czym mówiła?
Pomógł mi wstać, a ja złapałam się za głowę.
-Nocowała u mnie, chociaż jej zagroziłam, że coś jej zrobię. Została, więc dorysowałam jej flamastrem wąsy, a ona mieszka dość daleko... Zapewne zauważyła nowy makijaż dopiero u siebie w domu. - uśmiechnęłam się słodko. - Ostrzegałam.
-Dobra, w każdym razie musimy już iść.
-Ty idź, ja jeszcze muszę jeszcze zabrac Petera.
-Pójdę z tobą, przynajmniej będziemy mogli wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego się spóźniliśmy. - stwierdził.
-Jak chcesz...
Wyszliśmy ze szkoły. Było jeszcze jasno, ale nie spodziewałam się, że to akurat jego spotkamy po drodze...
środa, 19 lutego 2014
Rysunki i nowa tapeta z lapka! ^^
Witam, witam :3 Dziś powstawiam rysunki *o* Ale przedtem...
Niedługo ukażą się kolejne rysunki, między innymi Słodziak w koszulce "Free Hugs" którego narysowałam w zeszycie i którego chciała mi zabrać Ania xD
Oto moja nowa tapeta XD Przedstawia Petera Parkera z filmu "Niesamowity Spider-man", kiedy to wraca w ostatecznej walki z Jaszczurem, zakrwawiony i ranny, zamyka oczy i szczerzy się do cioci May, po czym wyjmuje z plecaka jajka xD
A teraz rysunki:
![]() |
Julcia + nudne lekcje = Mrs America |
![]() |
To mój pierwszy rysunek Marceliny z PnP! |
![]() |
A to mój ostatni rysunek Marceliny xD |
![]() |
A to Żabcia ^^ |
Rozdział 5
Dziś jest pierwszy dzień szkoły. Zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic i ubrałam się. Przyszła po mnie Rozalia, Alexy i Armin. Roza była ubrana we fioletową sukienkę a chłopcy w identyczne, czarno-białe garnitury. Na ich widok uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Gotowa? - spytała Rozalia.
-Pewnie. - odparłam, po czym zamknęłam drzwi. Miałam przy sobie czarną kopertówkę, w której znajdował się portfel, telefon, notes, ołówek i oczywiście klucze.
-Świetnie! - powiedzieli bliźniacy.
Szliśmy chodnikiem wolno do szkoły. Ciągle żartowaliśmy, śmialiśmy się.
Dałam lekkiego kuksańca w żebra Rozalii, a ona od razu zrozumiała, że muszę jej coś powiedzieć.
-Roza... - zaczęłam.
-Co chcesz? - spytała i uśmiechnęła się.
-Ja? Nic takiego... - przyjrzała mi się uważniej. - Chciałabym, żebyś... No bo... Ja zabieram dzieci ze sobą do Vanilli, ale Jane będzie chodzić na lekcje śpiewu... Wychodziła by o 16 ze szkoły...
-Chcesz żebym ją przyprowadzała do ciebie, tak? - dokończyła za mnie.
-Tak...
-Nie ma problemu! - uśmiechnęła się.
-Naprawdę? A mogłabyś dziś do mnie przyjść? Poznałabyś ich...
-Okey, przyjdę do ciebie o 15, będę musiała się przebrać.
-Dzięki. - przytuliłam ją.
Byliśmy już pod szkołą. Stała tam jakaś szatynka, brunetka i dziewczyna o fioletowych. Machały do nas, a raczej do Rozalii i uśmiechały się. Roza zaciągnęła mnie do nich, a chłopcy podeszli do Lysandra i Kastiela, którzy dyskutowali o czymś zaciekle.
-Cześć! Jestem Melania, te tutaj to... - mówiła szatynka.
-Jestem Kim, a to Violetta, ale mów jej Viola. - brunetka wskazała kciukiem fioletowo-włosą.
-Hej... - wyszeptała.
-Cześć, ja jestem Gwendolyn, ale możecie mi mówić Gwen.
Dopiero teraz dokładniej się im przyjrzałam. Melania była wysoka, miała długie włosy, grzywkę i pieprzyk na twarzy, ubrana była w jasną, niebieską sukienkę z brązowym paskiem. Kim była jej przeciwieństwem. Miała czarne włosy, tego samego koloru oczy, ubrana była w sukienkę pod kolor, która wyglądała trochę jak koszulka z paskiem, do tego czarno-pomarańczowa torebka i brązowy pasek. Miała kolczyk na wargą. Ale (chyba) najlepiej prezentowała się Viola. Miała fioletowe włosy związane w kucyka, niska, z głową w chmurach i rozmarzonym wzrokiem. Ubrana w zwiewną sukienkę w różowym, pastelowym odcieniu ze złotym brokatem.
Obok nas zaciekle dyskutowały jakieś 3 dziewczyny. Jedna, ładna o ciemnych oczach, szatynka, w czarnej sukience, druga, Azjatka w czerwonej sukience, i ostatnia, plastik o wrednym wyrazie twarzy, która patrzyła na mnie nienawistnym wzrokiem.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na chłopaków. Do grupy dołączył Nataniel, który wyglądał na zaspanego, ale i tak dobrze wyglądał. To znaczy, na tyle dobrze, na ile wygląda kolega...
Roza lekko mnie szturchnęła, a potem szepnęła:
-Tamta blondynka to Amber, straszna zołza, uważaj, chyba się nie polubicie...
-Hahaha, uważaj bo się przestraszę.
-To siostra Nataniela. - wtrąciła nagle Viola, a Melania się uśmiechnęła.
-Gwen, podobno będziesz z nim pracować. - powiedziała po chwili.
-Mhm, tak. - powiedziałam z lekką niechęcią.
-Musi być fajnie. - westchnęła.
Po chwili weszłyśmy do szkoły, do auli, gdzie odbywała się ceremonia. Pani Rene, starsza, puszysta kobieta, o siwych włosach związanych w kok i okularach na nosie. Jako, iż nie byłam fanką tego typu uroczystości, usiadłam na krześle pomiędzy Rozą i Violą i zasnęłam.
Jakimś cudem obudziłam się pomiędzy Rozą a Arminem, który śmiał się z nią ze mnie, bo spadłam z krzesła na jego widok. Po tym jego nagłym napadzie śmiechu, ogarnął się i podał mi rękę:
-Wyluzuj Gwen.
I uśmiechnął się ciepło.
-Skąd się tu w ogóle wziąłeś, Armin? - spytałam podejrzliwie.
-Rodzice twierdzili kiedyś, że bocian mnie przyniósł, ale potem miałem lekcje biologii, i...
-Viola cię przepuściła, co? - przerwałam mu.
-A jak myślisz? Oczywiście że tak. - uśmiechnął się. - Chodź do klasy.
-Jak chcesz... - jęknęłam zmęczona.
Wzięłam torebkę, a Roza i Armin tłumaczyli mi, gdzie co jest, jak gdzie dojść i kto czego uczy.
Byliśmy już w klasie. Usiadłam z Rozalią w ostatniej ławce przy ścianie, czyli jak najdalej od biurka nauczyciela. Naszym wychowawcą pan Robert Smith, nauczyciel angielskiego. Był dość zabawny, nazywał wszystkich po nazwisku albo ksywce i miał lekkiego zeza. Zapisywałam szybko plan zajęć, który był dość lekki. Historia, chemia i fizyka, czyli przedmioty, które nie należały do moim ulubionych, nie były tego samego dnia i miałam każdy tylko raz w tygodniu.
Rozejrzałam się. Przy biurku siedział Kastiel, zapewne go przesadzili. Za nim siedział Lysander, a ławkę dalej Armin i Alexy. Za nimi - na ostatniej ławce - było pusto. W pierwszej ławce w środkowym rzędzie siedziała Charlotte z Klementyną, za nimi Violetta i Kim, dalej Nataniel z Melanią. Pierwsza ławka od ściany była pusta, w drugiej siedziała Viola i wyglądała, jakby na kogoś czekała, no a w trzeciej oczywiście ja z Rozą. Miałam cichą nadzieję, że bliźniacy przesiądą się do nas.
Pan Smith zdecydował, że możemy już iść, więc wzięłam torbę i zmierzała w stronę wyjścia z Rozalią. Alexy i Armin dogonili nas i powiedzieli, że pytali się wychowawcy o to, czy mogą się przesiąść. Pierwsze, co powiedziałam, to "Jestę Jasnowidzę!" i wytłumaczyłam reszcie, o co mi chodziło. Wychodząc ze szkoły zauważyłam Violę, siedzącą na ławce, wpatrzoną w przestrzeń. Nagle usłyszałam głos jakiegoś chłopaka:
-Violetta! - na te słowa dziewczyna podniosła się.
-Kentin! - krzyknęła wesoło.
Podbiegła do niego i mocno przytuliła. Pewnie na niego czekała. Podeszła do nas i powiedziała.
-Cześć, pamiętacie Kentina? - spytała patrząc wyczekująco na wszystkich oprócz mnie.
-Pewnie! - powiedzieli bliźniacy.
-Gdzieś ty był Ken? - spytała Roza.
-Nie nazywaj mnie tak... W szkole wojskowej. Ojciec mi kazał. - westchnął, po czym spojrzał na mnie. - A to kto?
-Jestem Gwendolyn, będziemy chodzić razem do klasy.
-Cześć Gwen. Widzimy się jutro w szkole, muszę iść. - powiedział i odszedł razem Violettą.
-Ja też chyba pójdę. Roza, widzimy się o 15. - mrugnęłam do niej.
-Jasne, pa Gwenny! - powiedziała.
Po chwili byłam już w domu. Zdjęłam sukienkę i włożyłam bokserkę, na to jasno-szarą bluzę ze ściągaczami i czarnym napisem "SWG", oraz szare dresy (też ze ściągaczami). Zrobiłam sobie kawę i oparłam się łokciami o blat kuchenny.
Usłyszałam dzwonek. Podeszłam do drzwi, a nich zastałam nikogo innego jak Rozę. Ubrała się w jeansową koszulę i czarne spodnie.
-Szeregowa Rozalia melduje się na rozkaz Kapitanie Rogers. - zasalutowała, a ja pomyślałam sobie, że brzmi to, jakby mówiłam do Kapitana Ameryki.
-Spocznij żołnierzu. Misja "Rodzeństwo" zaczyna się za pół godziny. - powiedziałam.
-Uff, to dobrze, jestem wykończona. Mogę się położyć na sofie? - w sumie, to nie wiem po co się pytała, skoro zaraz na nią wskoczyła.
-Jasne. - powiedziałam zamykając drzwi. - A można wiedzieć, czym się tak zmęczyłaś?
-Całą drogę z domu musiałam biec, bo mieszkam obok Lysandra i Leo, a u nich był Kastiel, z tym swoim kundlem...
-To chyba owczarek francuski, czyli nie kundel, bo rasowy. - stwierdziłam.
-Dobra, Gwen, daj mi spokój, chcę spać. - mówiła.
-Jak chcesz.
Momentalnie zasnęła, a ja oglądałam telewizję. Wybiła 16, i wtedy zadzwonił dzwonek. Podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam moje rodzeństwo. Ukucnęłam, a oni podlecieli do mnie i przytulili.
-Tak bardzo za wami tęskniłam! - powiedziałam.
-My za tobą też!
-Zaraz zaprowadzę was do waszych pokoi, są na piętrze. - dałam i po buziaku. - Cześć Titi! - podleciałam do niej i przytuliłam.
-Cześć Gwenny. Już myślałam, że o mnie zapomniałaś. - powiedziała.
-Gwen, już przyjechali? - z salonu słyszałam głos Rozalii. Titi spojrzała na mnie podejrzliwie.
-To Roza, moja przyjaciółka. - wytłumaczyłam. - Może wejdziesz do środka?
-Nie, muszę już jechać, jutro muszę iść rano do pracy. Wszystko w porządku? Znalazłaś pracę? Załatwiłaś wszystkie sprawy?
-Tak, tak i tak.
-Proszę, to dla ciebie... - wręczyła mi kopertę.
-Ciociu, nie musisz...
-Właśnie, że muszę. Za bardzo przypominasz mi Sarę... - zaszkliły jej się oczy. - Do zobaczenie Gwenny. - i całus na pożegnanie.
Zamknęłam za nią drzwi i odwróciłam się do dzieci.
-To co, wszystko spakowaliście? Niczego nie zapomnieliście? - schyliłam się.
-Niczego!
-No to chodźmy do salonu, ktoś tam na nas czeka. - uśmiechnęłam się.
Rozalia siedziała na sofie i patrzyła na nas, a potem krzyknęła "Jakie słodziaki!" i podbiegła do nas.
-Jestem Rozalia, a mówcie mi Roza. Gwen poprosiła mnie, żeby od czasu do czasu się wami zajęła i odprowadzała was do niej, jakby kończyła przed wami szkołę.
-Cześć Roza, ja jestem Jane a to mój brat. - powiedziała Jane i go szturchnęła.
-Cześć, jestem Peter.
-Dobra, to ja ich teraz zaprowadzę na górę. Możesz już iść Roza.
-Czemu? Ja nigdzie nie idę, zostaję tu dziś na noc.
-Jak zejdę na dół i jeszcze tu będziesz, zemsta będzie bolesna...
-Trudno, uzbroję się w poduszki. - skrzyżowała ręce na piersi i usiadła na sofie.
Ja natomiast zaprowadziłam dzieci na piętro, pokazałam im pokoje i łazienkę, a potem kazałam się wykąpać. Pogadałam jeszcze trochę z Jane, która opowiadała mi o wakacjach podczas gdy ja ich rozpakowywałam. Dzięki temu upewniłam się, że Peter zabrał wszystkie bluzy i buty.
Zeszłam na dół, i zastałam tam śpiącą Rozalię na sofie. Nie mogłam przejść koło niej obojętnie, więc dorysowałam jej wąsy. Albo jutro pójdzie na wagary, albo o 6 nad ranem poleci do domu się wyszykować.
Poszłam na górę, spakowałam torbę, umyłam się, założyłam piżamę i zasnęłam.
~*Sukienki dziewczyn*~
![]() |
Gwen |
![]() |
Kim |
![]() |
Melania |
![]() |
Rozalia |
![]() |
Violetta |
poniedziałek, 17 lutego 2014
Rozdział 4
Moja niedziela opierała się głównie na spaniu, więc nie warto jej opisywać, podobnie jak poniedziałek. Kupiłam wtedy biurko. Ma dużo szufladek, półek i tablicę do której mogę przyczepiać karteczki, notatki itp. szpilkami. Resztę dnia... No cóż, przespałam. Chociaż przyszedł do mnie wtedy Alexy, który pomógł mi przynieść biurko. Miałam tylko nadzieję, że nie wykrył mojej Nutelli, bo jak twierdził Armin, działa ona na jego brata jak... Zbyt mocna kawa.
W każdym razie, zaplanowałam sobie na dzisiaj rozmowę o pracę. Wczoraj wykonałam szybki telefon do kierownika restauracji, że dziś przyjdę załatwić wszystkie formalności, bo tak naprawdę, pracę miałam już w kieszeni. Zjadłam więc śniadanie, umyłam się i uczesałam. Założyłam dość starą, błękitną sukienkę, z krótkimi rękawami, na których można było zauważyć cienkie białe paski, a kończyły się mankietami tego samego koloru. Założyłam też niebieskie koturny pod kolor. Wzięłam torbę i wyszłam z domu.
Miasto znałam już dość dobrze, dzięki wycieczce z bliźniakami, dlatego też doszłam do Vanilli dość szybko i bez większych problemów.
Była to mała, urocza restauracja, zbudowana z cegieł. Szyld przedstawiał nazwę lokalu i babeczkę przy wanilii. Wyglądała na przytulną i zachęcającą. W środku była równie genialna. Ściany do połowy były wyłożone deskami, a reszta pomalowana w ciepłych barwach, na których można było zauważyć delikatne rysunki róż.
Właścicielem restauracji był mężczyzna w średnim wieku, dość niski. Nosił okulary, koszulę, spodnie, szelki i buty. Jednak już od dawna nie pracował w Vanilli, zajmowała się tym jego dorosła córka, Vivian. Miała rude, lekko kręcone włosy, zielone oczy, ubrana była w czarną koszulkę na ramiączka, tego samego koloru trampki i zielone spodenki. Wyglądała na około 25 lat. Przywitała mnie promiennym uśmiechem:
-Dzień dobry! Ty pewnie jesteś Gwendolyn Rogers. Chciałaś tu pracować od 2 września, prawda?
-Dzień dobry. Tak, przyszłam tu załatwić, jak to pani ujęła "formalności".
-W sumie to chodzi mi tylko o podpisanie umowy. Jestem pewna, że ty i ten chłopak poradzicie sobie bez zarzutu. - mrugnęła do mnie.
-Jaki chłopak? Nic o tym nie wiedziałam... - pomyślałam, a potem przytaknęłam.
Poszłyśmy na zaplecze, przez kuchnie. Mogłam się swobodnie rozglądać, bo Vivian była osobą dość roztrzepaną i nie zwracała na to uwagi.
Na zapleczu było równie przytulnie jak wszędzie w tym budynku. Nie było tam ciemno i zimno, jak to sobie wyobrażałam, ale wyglądało to bardziej na czyjś pokój, ale bez łóżka. Stał tam stolik, kanapa, biurko, komputer, szafa, lustro... Vivian powiedziała jednak, że w szafie znajdują się stroje dla pracowników, komputer jest jej, a ona przechowuje w nim niewypróbowane przepisy i szuka inspiracji.
Umowa była schowana w szufladzie biurka. Dzięki mojej umiejętności szybkiego czytania, stwierdziłam, że warunki są korzystne. Miałam dostawać dość wysoką wypłatę, i nie pracować w weekendy. Szybko ją podpisałam, a Vivian pozwoliła mi zostać jeszcze trochę, jakbym chciała wszystko obejrzeć, i kazała mi wziąć sukienkę do pracy. Zdziwiłam się trochę, ale kiedy rudowłosa wyszła, podeszłam do szafy. Sukienki były podobne, w brązowym, pastelowym kolorze. Była na krótki rękaw, miała biały kołnierzyk.
Usłyszałam otwierane drzwi. Odwróciłam się gwałtownie, a tam stał... Nataniel?
-Cześć. - uśmiechnął się lekko.
-Cześć... - odpowiedziałam niepewnie. - Co tu robisz?
-Pracuję, a ty?
-Wychodzę.
-Wiesz, że to jest wejście tylko dla personelu? - spytał, po czym skrzyżował ręce na piersi i zablokował drzwi.
-Mhm, no to jesteś moim kolegą z pracy.
-Serio? - przyjrzał mi się uważniej.
-Na to wygląda. - przytaknęłam. - Vivian chciała, żeby zabrała sukienkę. Zaczynam od początku roku szkolnego.
-Wiesz, mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować. - przeczesał palcami swoje włosy.
-Tak, jasne... Ja muszę już iść. Do zobaczenia.
-Cześć.
Wzięłam sukienkę, torbę i wyszłam. Pożegnałam się z Vivian, i byłam już na zewnątrz. Ciekawe co Nataniel robi w Vanilli? Nie wydaje mi się, żeby zarabiał na utrzymanie rodziny... Przez Nataniela uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie dam sobie rady. Bo przecież ktoś będzie musiał zająć się dziećmi, kiedy będę w pracy. A nie zostawię ich z kimś obcym. Nie będzie kto miał odebrać Petera z przedszkola i Jane ze szkoły...
Szłam szybkim krokiem z trudem powstrzymując płacz. Byłam u wejścia do parku. Przekroczyłam bramę i rozejrzałam się. Zauważyłam rozłożystą, piękną wierzbę. Usiadłam w jej cieniu, oparłam plecy o korę, a torbę położyłam obok. Łzy same leciały mi po policzkach. Skuliłam się i pozwoliłam sobie na płacz. Zupełnie nie wiedziałam co robić.
Wtedy usłyszałam jego głos:
-Gwendolyn? Wszystko w porządku?
Uniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto do mnie mówi. Z początku go nie poznałam, był w czarnym płaszczu, wyglądał podobnie do Leo, ale gdy spojrzałam mu w oczy, wiedziałam, że to Lysander.
-Nie, nic nie jest w porządku! - jęknęłam.
-Co się stało? Czemu płaczesz? - usiadł koło mnie i objął ramieniem.
-Nie dam sobie rady... - szepnęłam.
-Z czym? Proszę, nie płacz...
-Ze wszystkim! Nie dam sobie rady, z dziećmi, ze szkołą, z pracą...
-Przestań, Gwenny... Roza mówiła mi o twoim rodzeństwie. Pomyśl, skoro potrafiłaś to robić przez tamte lata, teraz też będziesz mogła. - milczał, po czym dodał ciszej - Ja ci pomogę...
Spojrzałam mu w oczy.
-Naprawdę?
-Tak.
Przytulił mnie mocno, a potem otarł moje łzy. Był naprawdę wyjątkowy. Odprowadził mnie nawet do domu... Dzięki Lysandrowi stwierdziłam, że jakoś to będzie. Na pożegnanie powiedział mi "Uważaj na siebie" i wrócił do parku.
Było dość późno, a ja byłam zmęczona. Przebrałam się w koszulę nocną i momentalnie zasnęłam, powtarzając w myślach słowa Lysandra, "Jakoś to będzie".
W każdym razie, zaplanowałam sobie na dzisiaj rozmowę o pracę. Wczoraj wykonałam szybki telefon do kierownika restauracji, że dziś przyjdę załatwić wszystkie formalności, bo tak naprawdę, pracę miałam już w kieszeni. Zjadłam więc śniadanie, umyłam się i uczesałam. Założyłam dość starą, błękitną sukienkę, z krótkimi rękawami, na których można było zauważyć cienkie białe paski, a kończyły się mankietami tego samego koloru. Założyłam też niebieskie koturny pod kolor. Wzięłam torbę i wyszłam z domu.
Miasto znałam już dość dobrze, dzięki wycieczce z bliźniakami, dlatego też doszłam do Vanilli dość szybko i bez większych problemów.
Była to mała, urocza restauracja, zbudowana z cegieł. Szyld przedstawiał nazwę lokalu i babeczkę przy wanilii. Wyglądała na przytulną i zachęcającą. W środku była równie genialna. Ściany do połowy były wyłożone deskami, a reszta pomalowana w ciepłych barwach, na których można było zauważyć delikatne rysunki róż.
Właścicielem restauracji był mężczyzna w średnim wieku, dość niski. Nosił okulary, koszulę, spodnie, szelki i buty. Jednak już od dawna nie pracował w Vanilli, zajmowała się tym jego dorosła córka, Vivian. Miała rude, lekko kręcone włosy, zielone oczy, ubrana była w czarną koszulkę na ramiączka, tego samego koloru trampki i zielone spodenki. Wyglądała na około 25 lat. Przywitała mnie promiennym uśmiechem:
-Dzień dobry! Ty pewnie jesteś Gwendolyn Rogers. Chciałaś tu pracować od 2 września, prawda?
-Dzień dobry. Tak, przyszłam tu załatwić, jak to pani ujęła "formalności".
-W sumie to chodzi mi tylko o podpisanie umowy. Jestem pewna, że ty i ten chłopak poradzicie sobie bez zarzutu. - mrugnęła do mnie.
-Jaki chłopak? Nic o tym nie wiedziałam... - pomyślałam, a potem przytaknęłam.
Poszłyśmy na zaplecze, przez kuchnie. Mogłam się swobodnie rozglądać, bo Vivian była osobą dość roztrzepaną i nie zwracała na to uwagi.
Na zapleczu było równie przytulnie jak wszędzie w tym budynku. Nie było tam ciemno i zimno, jak to sobie wyobrażałam, ale wyglądało to bardziej na czyjś pokój, ale bez łóżka. Stał tam stolik, kanapa, biurko, komputer, szafa, lustro... Vivian powiedziała jednak, że w szafie znajdują się stroje dla pracowników, komputer jest jej, a ona przechowuje w nim niewypróbowane przepisy i szuka inspiracji.
Umowa była schowana w szufladzie biurka. Dzięki mojej umiejętności szybkiego czytania, stwierdziłam, że warunki są korzystne. Miałam dostawać dość wysoką wypłatę, i nie pracować w weekendy. Szybko ją podpisałam, a Vivian pozwoliła mi zostać jeszcze trochę, jakbym chciała wszystko obejrzeć, i kazała mi wziąć sukienkę do pracy. Zdziwiłam się trochę, ale kiedy rudowłosa wyszła, podeszłam do szafy. Sukienki były podobne, w brązowym, pastelowym kolorze. Była na krótki rękaw, miała biały kołnierzyk.
Usłyszałam otwierane drzwi. Odwróciłam się gwałtownie, a tam stał... Nataniel?
-Cześć. - uśmiechnął się lekko.
-Cześć... - odpowiedziałam niepewnie. - Co tu robisz?
-Pracuję, a ty?
-Wychodzę.
-Wiesz, że to jest wejście tylko dla personelu? - spytał, po czym skrzyżował ręce na piersi i zablokował drzwi.
-Mhm, no to jesteś moim kolegą z pracy.
-Serio? - przyjrzał mi się uważniej.
-Na to wygląda. - przytaknęłam. - Vivian chciała, żeby zabrała sukienkę. Zaczynam od początku roku szkolnego.
-Wiesz, mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować. - przeczesał palcami swoje włosy.
-Tak, jasne... Ja muszę już iść. Do zobaczenia.
-Cześć.
Wzięłam sukienkę, torbę i wyszłam. Pożegnałam się z Vivian, i byłam już na zewnątrz. Ciekawe co Nataniel robi w Vanilli? Nie wydaje mi się, żeby zarabiał na utrzymanie rodziny... Przez Nataniela uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie dam sobie rady. Bo przecież ktoś będzie musiał zająć się dziećmi, kiedy będę w pracy. A nie zostawię ich z kimś obcym. Nie będzie kto miał odebrać Petera z przedszkola i Jane ze szkoły...
Szłam szybkim krokiem z trudem powstrzymując płacz. Byłam u wejścia do parku. Przekroczyłam bramę i rozejrzałam się. Zauważyłam rozłożystą, piękną wierzbę. Usiadłam w jej cieniu, oparłam plecy o korę, a torbę położyłam obok. Łzy same leciały mi po policzkach. Skuliłam się i pozwoliłam sobie na płacz. Zupełnie nie wiedziałam co robić.
Wtedy usłyszałam jego głos:
-Gwendolyn? Wszystko w porządku?
Uniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto do mnie mówi. Z początku go nie poznałam, był w czarnym płaszczu, wyglądał podobnie do Leo, ale gdy spojrzałam mu w oczy, wiedziałam, że to Lysander.
-Nie, nic nie jest w porządku! - jęknęłam.
-Co się stało? Czemu płaczesz? - usiadł koło mnie i objął ramieniem.
-Nie dam sobie rady... - szepnęłam.
-Z czym? Proszę, nie płacz...
-Ze wszystkim! Nie dam sobie rady, z dziećmi, ze szkołą, z pracą...
-Przestań, Gwenny... Roza mówiła mi o twoim rodzeństwie. Pomyśl, skoro potrafiłaś to robić przez tamte lata, teraz też będziesz mogła. - milczał, po czym dodał ciszej - Ja ci pomogę...
Spojrzałam mu w oczy.
-Naprawdę?
-Tak.
Przytulił mnie mocno, a potem otarł moje łzy. Był naprawdę wyjątkowy. Odprowadził mnie nawet do domu... Dzięki Lysandrowi stwierdziłam, że jakoś to będzie. Na pożegnanie powiedział mi "Uważaj na siebie" i wrócił do parku.
Było dość późno, a ja byłam zmęczona. Przebrałam się w koszulę nocną i momentalnie zasnęłam, powtarzając w myślach słowa Lysandra, "Jakoś to będzie".
~*Ogłoszenia Parafialne*~
Rozdział był za krótki, dlatego ostatnia scena jest dość... improwizowana. Niedługo pojawi się strona "Bohaterowie", na której będą przedstawione wszystkie postaci oraz ich zdjęcia! Dodatkowo zmieniłam wiek Jane i Petera. Teraz to Jane ma 10, a Peter 6 (prawie 7) lat.
Czekam na opinie w komentarzach, głównie od cb Paulinko XDD ^^
Czekam na opinie w komentarzach, głównie od cb Paulinko XDD ^^
sobota, 15 lutego 2014
Rozdział 3
Obudziłam się strasznie wcześnie (jak na mnie), bo o 9:30. Nie mam pojęcia, jak ja będę wstawać od szkoły... W każdym razie, umówiłam się z Alexem i Arminem na 11. Mieliśmy iść na plażę. Wzięłam niebieskie bikini z torby i białą sukienkę, i zaraz położyłam na pralce. Zapomniałabym o śniadaniu... Wyjęłam z szafki Nutellę i bułkę, zrobiłam sobie kanapkę i kawę. Po skończeniu posiłku weszłam do łazienki. Przestraszyłam się... W lustrze widziałam najprawdziwszą nocną marę... Potem zrozumiałam, że jestem nią ja... Musiałam się ogarnąć w trybie natychmiastowym. Wzięłam szybki prysznic. Potem przebrałam się w kostium i sukienkę. Miałam jeszcze pół godziny do przyjścia chłopaków, więc wzięłam większą torbę i włożyłam do nie 2 gazety, koc, krem przeciwsłoneczny, piłkę do siatkówki, portfel, komórkę, aparat i mały parasol. Chyba wszystko. Zajęło mi trochę czasu upchnięcie tego wszystkiego, a kiedy skończyłam, usłyszałam dzwonek do drzwi.
Otworzyłam, spodziewając się Alexa i Armina, ale zobaczyłam jakąś białowłosą dziewczynę o żółtych oczach. Wyglądałam na strasznie wesołą, tym bardziej, że wyglądała idealnie w swojej fioletowo-białej sukience.
-Cześć! Ty musisz być Gwendolyn Rogers! - powiedziała.
-Tak... A ty? - nie byłam pewna co do jej zamiarów. Jedyną tak radosną osobą, która nie była psychopatą, mógł być Alexy. Chyba.
-Ja jestem Rozalia, możesz mówić mi Roza. - powiedziała susząc zęby.
-Może wejdziemy do domu? - zaproponowałam, a ona wbiegła z prędkością światła.
-Wiesz, czekałam właśnie na... - mówiłam zamykając drzwi. Ktoś mi przeszkodził.
-Na nas. - uśmiechnęli się bliźniacy. Alexy miał już na sobie pomarańczowe, a Armin czarne kąpielówki.
-Alexy, Armin! - krzyknęła Rozalia.
-Widzę, że już się poznałyście. - wyszczerzyli się.
-Tak jakby. Wezmę tylko torbę i możemy iść. Roza, a ty? - spytałam.
-Chodzi o wypad na plażę. - dopowiedział Armin.
-A niby po co założyłam kostium? - zapytała zirytowana.
Wróciłam z torbą, a w moim domu pojawił się właśnie chłopak, na oko o 2 lata starszy od nas, o kruczoczarnych włosach i tego samego koloru oczach.
-Cześć? - powiedziałam.
-Miło mi, jestem Leo.
-To mój chłopak, Gwenny. - powiedziała Rozalia i pocałowała Leo w policzek.
-Aha... Możemy iść? - spytałam niepewnie.
-Jasne! - krzyknęli wszyscy.
Przy bramie osiedla spytałam:
-Czy jeszcze ktoś do nas dołączy?
-Prawdopodobnie Kastiel i Lysander, i może Nataniel, jak go coś naszło. - uśmiechnął się Alexy.
Na plaży rozłożyłam swój koc, pomiędzy legowiskiem Rozalii i Armina. Kiedy on i Leo rozstawiali falochron, który otaczał 4 nasze koce (mój, Rozalii i Leo, Alexa i Armina), ja wbiłam w piasek mały parasol i wyjęłam piłkę do siatkówki. Zauważyłam, że słońce będzie dziś grzało niemiłosiernie, dlatego chwyciłam w rękę krem przeciwsłoneczny, i razem z Rozą posmarowałyśmy sobie plecy. Swoją drogą, Leo nie był chyba tym zachwycony... W każdym razie, chciałam iść się trochę pokąpać, w końcu byłam na plaży, c'nie? Byłam już przy wodzie, kiedy coś wpadło mi pod nogi. O nie... To znowu ta bestia, Demon! A to znaczy, że ta ruda małpa, Kastiel, też tu jest. Wstałam i otrzepując się z piasku, szłam dalej. Myślałam, że mnie nie zauważy, ale usłyszałam "Hej!". Nie odwracałam się i szłam dalej w stronę morza. Wtedy złapał mnie za rękę. Odwróciłam się, żeby mieć pewność, że to Kastiel. Nie myliłam się.
-Puść mnie, hultaju. - powiedziałam.
-Hultaju? - spytał zdezorientowany.
-To był żart. Nikczemniku, łotrze, kretynie, huncwocie... - przyłożył mi rękę do ust.
-Nie pozwalaj sobie. Bo wrzucę cię do wody.
-Właśnie do niej szłam.
-To masz teraz okazję wykąpać się ze mną. - mina diabła.
-Ode mnie ten uśmiech podchwyciłeś?
-A, właśnie, muszę cię zlikwidować.
-Że co?
Pociągnął mnie do wody i zanurzył. Dobrze, że wstrzymałam oddech, bo by mnie utopił ten popapraniec! Kiedy dał mi odetchnąć, momentalnie go spoliczkowałam. Zrobiłam to z taką wściekłością i siłą, że aż się zachwiał.
-Jeszcze raz mi to zrobisz, to przysięgam, skończysz marnie. - syknęłam.
-Już się boję... Pff... - prychnął.
Popchnęłam go i przewrócił się. Myślałam, że się dusi, ale on zaczął nurkować i złapał mnie za nogi. Zaczęliśmy bić się w wodzie. To znaczy, ja go biłam on się bronił i ewentualnie łapał ręce i nogi, kiedy nimi go atakowałam. Nagle podeszła do nas Rozalia, i z wyrzutem patrzyła na nas.
-Ach, dzieciaki. Właśnie tak! Zachowujecie się jak przedszkolaki! Wyłazić mi z wody i spokój! - krzyknęła, i miała rację.
Niestety, nie mogłam się powstrzymać, i kiedy szłam za Kastielem, musiałam, po prostu musiałam go przewrócić. Odeszłam szybszym krokiem, oczywiście, to był "wypadek". Usłyszałam tylko słowa krztuszącego się Kasa: "Zemszczę się". Jakieś 5 minut po mnie przyszedł do Leo, Rozy i bliźniaków. Ja już suszyłam się pod ręcznikiem na słońcu, kiedy on marzł przeraźliwie, co dawało mi dziwną satysfakcję.
Była około piętnasta, kiedy postanowiłam iść na spacer. Im dalej byłam, tym mniej ludzi widziałam. Po pewnym czasie przypałętał się do mnie on...
-Cześć słodka! Jak się nazywasz?
-A co cię to obchodzi, lalusiu? - syknęłam.
-Wiesz, trudno przejść obojętnie obok kogoś takiego. Jestem Dake.- mrugnął do mnie, a ja miałam ochotę rzygnąć. Może i był przystojny, ale nie w moim typie. Zbyt opalony blondyn z masą tatuaży, o niebieskich oczach. Jedynym blondynem o tym kolorze oczu, który mi się spodobał, był Peeta Mellark.
-Ja bym chętnie przeszła obok. - stwierdziłam.
-Nie bądź taka nieśmiała! - wyszczerzył się.
-Słuchaj, nie chcę się z tobą zadawać, odejdź.
-Tylko tak mówisz.
Nagle ktoś złapał Dake'a za ramię. Był to wysoki chłopak w moim wieku, o białych włosach, zielonym i żółtym oku. Miał na sobie koszulę w paski.
-Powiedziała panu, że nie chce mieć z panem do czynienia.
-Panem? Jesteśmy w tym samym wieku! - był zdziwiony, nie mniej niż ja...
-Chodźmy Gwen, Kastiel już się zbiera, podobnie jak reszta... - złapał mnie delikatnie za rękę. A więc to musiał być Lysander, kolega Kasa, o którym mówił mi Alexy. Kiedy byliśmy już na tyle daleko, że straciliśmy blondyna z pola widzenia...
-Ty musisz być Lysander... Dziękuję... - wyrzuciłam z siebie.
-Nie ma za co dziękować, ale powinnaś bardziej uważać. - widać było, że nie jest to typ zbyt rozmowy. Mimo to chciałam poznać go bliżej, miał coś w sobie...
-Owszem, jest, gdyby nie ty... Nie wiem nawet, co tamten człowiek mógłby mi zrobić... - mruknęłam.
-Doceniam, że nie wyzywasz go przy mnie. Nie lubię, gdy dziewczyna mówi takie rzeczy... - puścił moją rękę. Byliśmy niedaleko reszty.
-Nie miałam takiego zamiaru...
-Tym lepiej.
Zwolniliśmy kroku i szliśmy spokojnie. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, jak mu tam, Dake'u. Wszyscy się zdziwili, że wróciłam z Lysandrem, no, może oprócz Rozalii, która uśmiechała się tajemniczo. Nikt o nic nie pytał, co bardzo mnie ucieszyło. Było grubo po 20, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Słońce zaczęła zachodzić, ale wszyscy upierali się, że to nic ważnego i że musimy iść, a ja tak chciałam go zobaczyć! Lysander delikatnie złapał mnie za rękę i pociągnął pod klif. Usiadł pod nim, a ja, dzięki niemu, mogłam zobaczyć mój wymarzony zachód. Kiedy mieliśmy iść, zatrzymałam go i dałam całusa w policzek.
-Dziękuję za wszystko. - uśmiechnęłam się i poszłam. On lekko się zarumienił i odwzajemnił uśmiech. Wracając spotkaliśmy się z gniewem Armina i Kastiela, którzy byli strasznie niecierpliwi, jak się okazało. Alexy tylko się z nich śmiał, za co został zakopany w piasku. Natomiast Leo i Rozalia... No cóż, uśmiechali się tylko do nas. W końcu wracaliśmy, ale inną drogą niż przedtem, bo przez las. Popychałam się z Kastielem, a kiedy zobaczyłam pokrzywy... Nie mogłam oprzeć się pokusie, i po prostu go w nie wepchnęłam... Zaczął jęczeć, co przykuło uwagę pozostałych, więc udawałam, że to był wypadek. Chciałam mu nawet podać rękę, ale on mnie wciągnął w te chwasty. Zaczęłam ciężko dyszeć, a on wstał i patrzył na mnie z diabolicznym uśmieszkiem. Wszyscy patrzyli na niego z oburzeniem, aż w końcu Rozalia krzyknęła:
-Co ci do tego pustego łba strzeliło?! - Wszyscy potem z dezaprobatą pokręcili głową patrząc na tą rudą małpę. Lysander podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Miałam czerwone plecy, a kiedy je zobaczył, podał mi butelkę wody, którą polałam "obrażenia". Potem... Zdjął koszulę i położył mi na ramionach. Spojrzał oburzony na Kastiela i powiedział:
-Chodź Gwendolyn.
Szliśmy w milczeniu, oczywiście czerwonowłosy na końcu, ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Byliśmy już niedaleko mojego mieszkania, więc zaprosiłam ich, oczywiście z grzeczności, bo wszyscy odmówili zmęczeni. Kiedy przekraczałam furtkę osiedla, Kastiel złapał mnie za ramię i szepnął "Przepraszam...". Zdziwiona doszła do domu, zjadłam kolację, przebrałam się w piżamę i zasnęłam.
Otworzyłam, spodziewając się Alexa i Armina, ale zobaczyłam jakąś białowłosą dziewczynę o żółtych oczach. Wyglądałam na strasznie wesołą, tym bardziej, że wyglądała idealnie w swojej fioletowo-białej sukience.
-Cześć! Ty musisz być Gwendolyn Rogers! - powiedziała.
-Tak... A ty? - nie byłam pewna co do jej zamiarów. Jedyną tak radosną osobą, która nie była psychopatą, mógł być Alexy. Chyba.
-Ja jestem Rozalia, możesz mówić mi Roza. - powiedziała susząc zęby.
-Może wejdziemy do domu? - zaproponowałam, a ona wbiegła z prędkością światła.
-Wiesz, czekałam właśnie na... - mówiłam zamykając drzwi. Ktoś mi przeszkodził.
-Na nas. - uśmiechnęli się bliźniacy. Alexy miał już na sobie pomarańczowe, a Armin czarne kąpielówki.
-Alexy, Armin! - krzyknęła Rozalia.
-Widzę, że już się poznałyście. - wyszczerzyli się.
-Tak jakby. Wezmę tylko torbę i możemy iść. Roza, a ty? - spytałam.
-Chodzi o wypad na plażę. - dopowiedział Armin.
-A niby po co założyłam kostium? - zapytała zirytowana.
Wróciłam z torbą, a w moim domu pojawił się właśnie chłopak, na oko o 2 lata starszy od nas, o kruczoczarnych włosach i tego samego koloru oczach.
-Cześć? - powiedziałam.
-Miło mi, jestem Leo.
-To mój chłopak, Gwenny. - powiedziała Rozalia i pocałowała Leo w policzek.
-Aha... Możemy iść? - spytałam niepewnie.
-Jasne! - krzyknęli wszyscy.
Przy bramie osiedla spytałam:
-Czy jeszcze ktoś do nas dołączy?
-Prawdopodobnie Kastiel i Lysander, i może Nataniel, jak go coś naszło. - uśmiechnął się Alexy.
Na plaży rozłożyłam swój koc, pomiędzy legowiskiem Rozalii i Armina. Kiedy on i Leo rozstawiali falochron, który otaczał 4 nasze koce (mój, Rozalii i Leo, Alexa i Armina), ja wbiłam w piasek mały parasol i wyjęłam piłkę do siatkówki. Zauważyłam, że słońce będzie dziś grzało niemiłosiernie, dlatego chwyciłam w rękę krem przeciwsłoneczny, i razem z Rozą posmarowałyśmy sobie plecy. Swoją drogą, Leo nie był chyba tym zachwycony... W każdym razie, chciałam iść się trochę pokąpać, w końcu byłam na plaży, c'nie? Byłam już przy wodzie, kiedy coś wpadło mi pod nogi. O nie... To znowu ta bestia, Demon! A to znaczy, że ta ruda małpa, Kastiel, też tu jest. Wstałam i otrzepując się z piasku, szłam dalej. Myślałam, że mnie nie zauważy, ale usłyszałam "Hej!". Nie odwracałam się i szłam dalej w stronę morza. Wtedy złapał mnie za rękę. Odwróciłam się, żeby mieć pewność, że to Kastiel. Nie myliłam się.
-Puść mnie, hultaju. - powiedziałam.
-Hultaju? - spytał zdezorientowany.
-To był żart. Nikczemniku, łotrze, kretynie, huncwocie... - przyłożył mi rękę do ust.
-Nie pozwalaj sobie. Bo wrzucę cię do wody.
-Właśnie do niej szłam.
-To masz teraz okazję wykąpać się ze mną. - mina diabła.
-Ode mnie ten uśmiech podchwyciłeś?
-A, właśnie, muszę cię zlikwidować.
-Że co?
Pociągnął mnie do wody i zanurzył. Dobrze, że wstrzymałam oddech, bo by mnie utopił ten popapraniec! Kiedy dał mi odetchnąć, momentalnie go spoliczkowałam. Zrobiłam to z taką wściekłością i siłą, że aż się zachwiał.
-Jeszcze raz mi to zrobisz, to przysięgam, skończysz marnie. - syknęłam.
-Już się boję... Pff... - prychnął.
Popchnęłam go i przewrócił się. Myślałam, że się dusi, ale on zaczął nurkować i złapał mnie za nogi. Zaczęliśmy bić się w wodzie. To znaczy, ja go biłam on się bronił i ewentualnie łapał ręce i nogi, kiedy nimi go atakowałam. Nagle podeszła do nas Rozalia, i z wyrzutem patrzyła na nas.
-Ach, dzieciaki. Właśnie tak! Zachowujecie się jak przedszkolaki! Wyłazić mi z wody i spokój! - krzyknęła, i miała rację.
Niestety, nie mogłam się powstrzymać, i kiedy szłam za Kastielem, musiałam, po prostu musiałam go przewrócić. Odeszłam szybszym krokiem, oczywiście, to był "wypadek". Usłyszałam tylko słowa krztuszącego się Kasa: "Zemszczę się". Jakieś 5 minut po mnie przyszedł do Leo, Rozy i bliźniaków. Ja już suszyłam się pod ręcznikiem na słońcu, kiedy on marzł przeraźliwie, co dawało mi dziwną satysfakcję.
Była około piętnasta, kiedy postanowiłam iść na spacer. Im dalej byłam, tym mniej ludzi widziałam. Po pewnym czasie przypałętał się do mnie on...
-Cześć słodka! Jak się nazywasz?
-A co cię to obchodzi, lalusiu? - syknęłam.
-Wiesz, trudno przejść obojętnie obok kogoś takiego. Jestem Dake.- mrugnął do mnie, a ja miałam ochotę rzygnąć. Może i był przystojny, ale nie w moim typie. Zbyt opalony blondyn z masą tatuaży, o niebieskich oczach. Jedynym blondynem o tym kolorze oczu, który mi się spodobał, był Peeta Mellark.
-Ja bym chętnie przeszła obok. - stwierdziłam.
-Nie bądź taka nieśmiała! - wyszczerzył się.
-Słuchaj, nie chcę się z tobą zadawać, odejdź.
-Tylko tak mówisz.
Nagle ktoś złapał Dake'a za ramię. Był to wysoki chłopak w moim wieku, o białych włosach, zielonym i żółtym oku. Miał na sobie koszulę w paski.
-Powiedziała panu, że nie chce mieć z panem do czynienia.
-Panem? Jesteśmy w tym samym wieku! - był zdziwiony, nie mniej niż ja...
-Chodźmy Gwen, Kastiel już się zbiera, podobnie jak reszta... - złapał mnie delikatnie za rękę. A więc to musiał być Lysander, kolega Kasa, o którym mówił mi Alexy. Kiedy byliśmy już na tyle daleko, że straciliśmy blondyna z pola widzenia...
-Ty musisz być Lysander... Dziękuję... - wyrzuciłam z siebie.
-Nie ma za co dziękować, ale powinnaś bardziej uważać. - widać było, że nie jest to typ zbyt rozmowy. Mimo to chciałam poznać go bliżej, miał coś w sobie...
-Owszem, jest, gdyby nie ty... Nie wiem nawet, co tamten człowiek mógłby mi zrobić... - mruknęłam.
-Doceniam, że nie wyzywasz go przy mnie. Nie lubię, gdy dziewczyna mówi takie rzeczy... - puścił moją rękę. Byliśmy niedaleko reszty.
-Nie miałam takiego zamiaru...
-Tym lepiej.
Zwolniliśmy kroku i szliśmy spokojnie. Nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym, jak mu tam, Dake'u. Wszyscy się zdziwili, że wróciłam z Lysandrem, no, może oprócz Rozalii, która uśmiechała się tajemniczo. Nikt o nic nie pytał, co bardzo mnie ucieszyło. Było grubo po 20, kiedy zaczęliśmy się zbierać. Słońce zaczęła zachodzić, ale wszyscy upierali się, że to nic ważnego i że musimy iść, a ja tak chciałam go zobaczyć! Lysander delikatnie złapał mnie za rękę i pociągnął pod klif. Usiadł pod nim, a ja, dzięki niemu, mogłam zobaczyć mój wymarzony zachód. Kiedy mieliśmy iść, zatrzymałam go i dałam całusa w policzek.
-Dziękuję za wszystko. - uśmiechnęłam się i poszłam. On lekko się zarumienił i odwzajemnił uśmiech. Wracając spotkaliśmy się z gniewem Armina i Kastiela, którzy byli strasznie niecierpliwi, jak się okazało. Alexy tylko się z nich śmiał, za co został zakopany w piasku. Natomiast Leo i Rozalia... No cóż, uśmiechali się tylko do nas. W końcu wracaliśmy, ale inną drogą niż przedtem, bo przez las. Popychałam się z Kastielem, a kiedy zobaczyłam pokrzywy... Nie mogłam oprzeć się pokusie, i po prostu go w nie wepchnęłam... Zaczął jęczeć, co przykuło uwagę pozostałych, więc udawałam, że to był wypadek. Chciałam mu nawet podać rękę, ale on mnie wciągnął w te chwasty. Zaczęłam ciężko dyszeć, a on wstał i patrzył na mnie z diabolicznym uśmieszkiem. Wszyscy patrzyli na niego z oburzeniem, aż w końcu Rozalia krzyknęła:
-Co ci do tego pustego łba strzeliło?! - Wszyscy potem z dezaprobatą pokręcili głową patrząc na tą rudą małpę. Lysander podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Miałam czerwone plecy, a kiedy je zobaczył, podał mi butelkę wody, którą polałam "obrażenia". Potem... Zdjął koszulę i położył mi na ramionach. Spojrzał oburzony na Kastiela i powiedział:
-Chodź Gwendolyn.
Szliśmy w milczeniu, oczywiście czerwonowłosy na końcu, ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Byliśmy już niedaleko mojego mieszkania, więc zaprosiłam ich, oczywiście z grzeczności, bo wszyscy odmówili zmęczeni. Kiedy przekraczałam furtkę osiedla, Kastiel złapał mnie za ramię i szepnął "Przepraszam...". Zdziwiona doszła do domu, zjadłam kolację, przebrałam się w piżamę i zasnęłam.
środa, 12 lutego 2014
Ilustracje z odc. 9, strój Żabowy.
Hej :3 Więc dziś powiem, że grałam w odc. 9 już 3 raz, za pierwszym razem z Natanielem, za drugim z Kastielem i za trzecim z Lysandrem ^-^ Ilustracje są genialne *o*
Jak dla mnie wygląda uroczo xD
A teraz, bonus, mój bazgroł:
To na tyle, pa ;3
Najbardziej mi się podoba ta z Lysem ^-^
Teraz mój Żabowy strój xD
Czapkę, szalik i buty kupiłam na evencie Gwiazdka 2013, a bluzka, spódnica i rękawiczki są od stroju Kastiela z odcinka 5.
A teraz, bonus, mój bazgroł:
wtorek, 11 lutego 2014
Rozdział 2
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Spojrzałam na budzik. Była 9:30! Wiedziałam, że to nie zadziała. Wygrzebałam z szafy szlafrok, szybko go na siebie wciągnęłam i pobiegłam do drzwi. Otworzyłam, żeby zobaczyć wesołego Alexa z torbą w ręku.
-Cześć Alexy! - powiedział radośnie. Byłam naprawdę szczęśliwa, że do mnie przyszedł.
-Siemka! Widzę, że jeszcze w piżamie. - puścił do mnie oko.
-Tak... W sumie, to mnie obudziłeś. - wymruczałam nieśmiało.
-Przyniosłem śniadanie. Pomyślałem, że skoro wczoraj dopiero załatwiłaś sprawy z mieszkaniem, to pewnie nie zdążyłaś kupić nic do jedzenia. - wręczył mi torbę.
-Dzięki. Tak przy okazji, mógłbyś mi pomóc wybrać strój na rozmowę o przyjęcie do liceum? - spodziewałam się odmowy.
-Wiedziałem, że zapytasz! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - wrzasnął.
-Naprawdę? Wielkie dzięki. - powiedziałam. - Dobra, może dasz mi chwilę, muszę się ogarnąć. - spojrzałam wymownie na szlafrok. - Możesz w tym czasie obejrzeć dom czy coś...
-Jasne.
Wszedł do środka. Zdjął buty i zniknął mi z oczu. Ja poszła do kuchni, usiadłam przy stole i delektowałam się kanapkami od chłopaka. Kiedy skończyłam, poszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Już wczoraj rozstawiłam tam kubek, pastę do zębów, szczoteczkę, szczotkę, grzebień, szampony i różne takie... Wzięłam szybki prysznic, znowu włożyłam piżamę i szlafrok, a potem umyłam zęby i uczesałam się. Kiedy wyszłam, na korytarzy przy moim pokoju czekał już Alexy. Uśmiechnęłam się, a on złapał mnie za rękę i uradowany wciągnął do pokoju. Usiadłam trochę zdezorientowana na łóżku.
-No, to co chciałabyś założyć? - spytał.
-Sama nie wiem... Coś eleganckiego, żeby zrobić dobre wrażenie. - powiedziałam niepewnie.
-Bardzo dobrze. Natanielowi to bardzo się spodoba. A z tego co wiem, jest dzisiaj w szkole.
-Natanielowi? - byłam zdziwiona, nawet nie znałam nikogo o takim imieniu.
-Tak, to główny gospodarz. Pomoże ci w zapisach. Polubisz go. Może wydawać się trochę sztywny, ale wcale taki nie jest. - otworzył moją szafę. - Boże, dziewczyno! Już cię uwielbiam! Tyle ciuchów! - wydawało mi się, że podskoczył z radości. - Co my tu mamy... - zaczął przeglądać moje ubrania. -Myślę, że w tym będziesz wyglądać idealnie. - podał mi białą bokserkę, tego samego koloru koszulę, z niebieskimi akcentami, w tym kołnierzykiem i czymś w rodzaju chustki, oraz błękitną, plisowaną spódnicę. Przebrałam się, ale udawałam, że dalej siedzę w łazience. W rzeczywistości wyszłam ukradkiem i wyjęłam moje ukochane szpilki, w granatowym kolorze z białym obcasem. Kiedy Alexy mnie zobaczył, aż westchnął z zachwytu. Wyszliśmy z domu, a ja zamknęłam go na klucz. Oczywiście, musiałam mieć przy sobie torbę. Alexy prowadził mnie przez miasto i mniej więcej tłumaczył, jak dojść do szkoły od mojego osiedla. Kiedy stanęliśmy przed dużym budynkiem w kolorze kości słoniowej, wytłumaczył mi, że to jest właśnie "Liceum Słodki Amoris". Sprawdziłam jeszcze raz, czy na pewno mam przy sobie mój formularz zgłoszeniowy i zdjęcia, do akt i legitymacji szkolnej. I oczywiście 15 dollarów opłaty. Alexy postanowił zostać na dziedzińcu, kiedy ja miałam załatwiać swoje sprawy. Weszłam do szkoły, i rozejrzałam się. Było tam naprawdę fajnie.
-Pierwsze drzwi po prawej, pamiętaj. - mówił Alexy, tłumacząc mi, gdzie znajdę Pokój Gospodarzy. Lekko zapukałam, ale dopiero kiedy usłyszałam "Proszę" odważyłam się wejść. W środku siedział blondyn o złotych oczach, ubrany z białą koszulę z podwiniętymi rękawami, beżowe spodnie, czarne trampki i niebieski krawat.
-Dzień dobry, jesteś Nataniel, prawda? - spytałam.
-Tak. Ty pewnie chciałaś zapisać się do szkoły. - uśmiechnął się.
-Owszem... Przyniosłam mój formularz, i zdjęcia do akt i legitymacji. - podałam mu dokument. Przyglądał mu się chwilę, a potem znowu na mnie spojrzał.
-Wszystko wydaje się być w porządku, tylko, jeśli chodzi o podpis rodziców albo prawnych opiekunów... - wyglądał na nieco zmieszanego.
-Mam 18 lat, chciałam tylko skończyć szkołę... Poza tym, tłumaczyłam Pani Rene, że moim rodzice... Nie żyją.
-Więc dobrze... Poczekaj jeszcze chwilę. Wyrobimy ci legitymację. - powiedział.
-Jak się nazywasz?
-Gwendolyn Rogers.
-Data urodzenia?
-7 października 1995 roku.
-Miejsce zamieszkania?
-Osiedle Kruków 13, 06-145 Moons Valley.
-To prawie wszystko. Podpisz tutaj. - przyszył moje zdjęcie i ostemplował legitymację z tyłu. - Proszę bardzo.
-Dzięki Nataniel. Miło było cię poznać.
-Mi również.
Kiedy wychodziła, usłyszałam cisze "Ślicznie wyglądasz". Zarumieniłam się i przyspieszyłam kroku. Na dziedzińcu Alexy nie był sam. Siedział przy nim lekko znudzony chłopak o czarnych włosach i błękitnych oczach. Zapewne Armin. Podeszłam do nich, ale za nim zdążyłam wypowiedzieć choćby jedno słowo, Alexy spytał:
-To już? Tak szybko?
-Pewnie, dlaczego niby miało być dłużej?
-No nie wiem. Czasami Nat przeciągał całą tą sprawę z zapisami.
Czarnowłosy podniósł się na mój widok i powiedział:
-Nie przedstawiłem się jeszcze. Jestem Armin, a ty pewnie Gwen?
-Tak. Cześć. - podaliśmy sobie ręce.
-Skoro już wszystko załatwione, to może pokażemy ci miasto?
-Jasne, ale najpierw chcę się przebrać.
-Dobra, chodźmy na Osiedle Kruków.
Byliśmy na miejscu dość szybko, a ja wzięłam tylko fioletową sukienkę do łazienki. Przebrałam się szybko, a potem związałam włosy w kitkę i wyszłam. Wzięłam do torby okulary przeciwsłoneczne na wszelki wypadek, i portfel. Wieczorem musiałam zrobić zakupy. Zmieniłam szpilki na klapki i wyszłam na dwór, do chłopaków.
Kiedy mnie zobaczyli, uśmiechnęli się, a u Armina zauważyłam dziwny błysk w oku. Chłopcy pokazali mi dokładnie, gdzie jest sklep, las, centrum handlowe, bank, jubiler, bazar, kafejkę, a na koniec, kiedy już zachodziło słońce, plażę. Obiecali mi też, że jutro ze mną na nią pójdą. W każdym razie Alexy, bo jak się okazało, Armin nie był fanem natury. Bracia poszli sobie, a ja w końcu mogłam zrobić zakupy.
Wychodząc ze sklepu, coś szybkiego potrąciło mnie z taką mocą, że upadłam, a zakupy wysypały mi się na chodnik. Szczęście, że odpuściłam sobie jajka. Spojrzałam za tym, co mnie napadło, a jak się okazało, był to pies, chyba owczarek francuski. Szukałam jego właściciela, ale nie mogła znaleźć nikogo takiego. Wstałam i zaczęłam otrzepywać się z kurzu, kiedy podszedł do mnie jakiś chłopak. Miał czerwone włosy i czarne oczy. Ubrany był w białą koszulkę, na nią założony jeansowy bezrękawnik, i oczywiście czarne spodenki i trampki pod kolor fryzury.
-A ty czego chcesz? - spytałam opryskliwie.
-Chyba spotkałaś mojego psa. - uśmiechnął się. - W którą stronę pobiegł?
-Powiem ci, jak pozbierasz moje zakupy. - rozkazałam mu z satysfakcją.
-To szantaż? - znów ten uśmiech...
-Owszem. Do roboty! - uśmiechnęłam się z triumfem.
-Tak w ogóle, jestem Kastiel. - powiedział podnosząc właśnie butelkę Pepsi.
-A ja Gwen. Możliwe, że będziemy w jednej klasie.
-To miło. A teraz uprzedzam cię, że ostatni raz zrobiłem coś dla ciebie. - podał mi torbę z zakupami. - Gdzie jest Demon?
-Demon? - uśmiechnęłam się, bo jego właściciel idealnie dopasował mu imię - Nie mam pojęcia - zrobiłam niewinną minkę.
-Bez żartów, gadaj natychmiast.
-Nie tym tonem młody człowieku.
-Jesteśmy w tym samym wieku.
-Chyba, że jestem starsza o kilka miesięcy.
-Młoda damo, proszę uprzejmie wskazać mi kierunek ucieczki mojego psa. - mówił.
-W prawo.
-Dzięki.
Kiedy był już prawie 10 metrów ode mnie, krzyknęłam:
-Nie powiedziałeś, że musi być to DOBRY kierunek!
Wtedy odwrócił się, a ja uśmiechnęłam się szatańsko.
-Jeśli jutro spotkałbym cię na plaży, udusiłbym cię.
-Miłe! - powiedziałam. - Będziesz miał nawet okazję! - odkrzyknęłam i wróciłam do domu.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał :3 Czekam na Wasze opinie w komentarzach c:
P.S. Pojutrze 3 rozdział z plaży, a jutro pewnie jakiś rysunek xD
-Cześć Alexy! - powiedział radośnie. Byłam naprawdę szczęśliwa, że do mnie przyszedł.
-Siemka! Widzę, że jeszcze w piżamie. - puścił do mnie oko.
-Tak... W sumie, to mnie obudziłeś. - wymruczałam nieśmiało.
-Przyniosłem śniadanie. Pomyślałem, że skoro wczoraj dopiero załatwiłaś sprawy z mieszkaniem, to pewnie nie zdążyłaś kupić nic do jedzenia. - wręczył mi torbę.
-Dzięki. Tak przy okazji, mógłbyś mi pomóc wybrać strój na rozmowę o przyjęcie do liceum? - spodziewałam się odmowy.
-Wiedziałem, że zapytasz! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - wrzasnął.
-Naprawdę? Wielkie dzięki. - powiedziałam. - Dobra, może dasz mi chwilę, muszę się ogarnąć. - spojrzałam wymownie na szlafrok. - Możesz w tym czasie obejrzeć dom czy coś...
-Jasne.
Wszedł do środka. Zdjął buty i zniknął mi z oczu. Ja poszła do kuchni, usiadłam przy stole i delektowałam się kanapkami od chłopaka. Kiedy skończyłam, poszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Już wczoraj rozstawiłam tam kubek, pastę do zębów, szczoteczkę, szczotkę, grzebień, szampony i różne takie... Wzięłam szybki prysznic, znowu włożyłam piżamę i szlafrok, a potem umyłam zęby i uczesałam się. Kiedy wyszłam, na korytarzy przy moim pokoju czekał już Alexy. Uśmiechnęłam się, a on złapał mnie za rękę i uradowany wciągnął do pokoju. Usiadłam trochę zdezorientowana na łóżku.
-No, to co chciałabyś założyć? - spytał.
-Sama nie wiem... Coś eleganckiego, żeby zrobić dobre wrażenie. - powiedziałam niepewnie.
-Bardzo dobrze. Natanielowi to bardzo się spodoba. A z tego co wiem, jest dzisiaj w szkole.
-Natanielowi? - byłam zdziwiona, nawet nie znałam nikogo o takim imieniu.
-Tak, to główny gospodarz. Pomoże ci w zapisach. Polubisz go. Może wydawać się trochę sztywny, ale wcale taki nie jest. - otworzył moją szafę. - Boże, dziewczyno! Już cię uwielbiam! Tyle ciuchów! - wydawało mi się, że podskoczył z radości. - Co my tu mamy... - zaczął przeglądać moje ubrania. -Myślę, że w tym będziesz wyglądać idealnie. - podał mi białą bokserkę, tego samego koloru koszulę, z niebieskimi akcentami, w tym kołnierzykiem i czymś w rodzaju chustki, oraz błękitną, plisowaną spódnicę. Przebrałam się, ale udawałam, że dalej siedzę w łazience. W rzeczywistości wyszłam ukradkiem i wyjęłam moje ukochane szpilki, w granatowym kolorze z białym obcasem. Kiedy Alexy mnie zobaczył, aż westchnął z zachwytu. Wyszliśmy z domu, a ja zamknęłam go na klucz. Oczywiście, musiałam mieć przy sobie torbę. Alexy prowadził mnie przez miasto i mniej więcej tłumaczył, jak dojść do szkoły od mojego osiedla. Kiedy stanęliśmy przed dużym budynkiem w kolorze kości słoniowej, wytłumaczył mi, że to jest właśnie "Liceum Słodki Amoris". Sprawdziłam jeszcze raz, czy na pewno mam przy sobie mój formularz zgłoszeniowy i zdjęcia, do akt i legitymacji szkolnej. I oczywiście 15 dollarów opłaty. Alexy postanowił zostać na dziedzińcu, kiedy ja miałam załatwiać swoje sprawy. Weszłam do szkoły, i rozejrzałam się. Było tam naprawdę fajnie.
-Pierwsze drzwi po prawej, pamiętaj. - mówił Alexy, tłumacząc mi, gdzie znajdę Pokój Gospodarzy. Lekko zapukałam, ale dopiero kiedy usłyszałam "Proszę" odważyłam się wejść. W środku siedział blondyn o złotych oczach, ubrany z białą koszulę z podwiniętymi rękawami, beżowe spodnie, czarne trampki i niebieski krawat.
-Dzień dobry, jesteś Nataniel, prawda? - spytałam.
-Tak. Ty pewnie chciałaś zapisać się do szkoły. - uśmiechnął się.
-Owszem... Przyniosłam mój formularz, i zdjęcia do akt i legitymacji. - podałam mu dokument. Przyglądał mu się chwilę, a potem znowu na mnie spojrzał.
-Wszystko wydaje się być w porządku, tylko, jeśli chodzi o podpis rodziców albo prawnych opiekunów... - wyglądał na nieco zmieszanego.
-Mam 18 lat, chciałam tylko skończyć szkołę... Poza tym, tłumaczyłam Pani Rene, że moim rodzice... Nie żyją.
-Więc dobrze... Poczekaj jeszcze chwilę. Wyrobimy ci legitymację. - powiedział.
-Jak się nazywasz?
-Gwendolyn Rogers.
-Data urodzenia?
-7 października 1995 roku.
-Miejsce zamieszkania?
-Osiedle Kruków 13, 06-145 Moons Valley.
-To prawie wszystko. Podpisz tutaj. - przyszył moje zdjęcie i ostemplował legitymację z tyłu. - Proszę bardzo.
-Dzięki Nataniel. Miło było cię poznać.
-Mi również.
Kiedy wychodziła, usłyszałam cisze "Ślicznie wyglądasz". Zarumieniłam się i przyspieszyłam kroku. Na dziedzińcu Alexy nie był sam. Siedział przy nim lekko znudzony chłopak o czarnych włosach i błękitnych oczach. Zapewne Armin. Podeszłam do nich, ale za nim zdążyłam wypowiedzieć choćby jedno słowo, Alexy spytał:
-To już? Tak szybko?
-Pewnie, dlaczego niby miało być dłużej?
-No nie wiem. Czasami Nat przeciągał całą tą sprawę z zapisami.
Czarnowłosy podniósł się na mój widok i powiedział:
-Nie przedstawiłem się jeszcze. Jestem Armin, a ty pewnie Gwen?
-Tak. Cześć. - podaliśmy sobie ręce.
-Skoro już wszystko załatwione, to może pokażemy ci miasto?
-Jasne, ale najpierw chcę się przebrać.
-Dobra, chodźmy na Osiedle Kruków.
Byliśmy na miejscu dość szybko, a ja wzięłam tylko fioletową sukienkę do łazienki. Przebrałam się szybko, a potem związałam włosy w kitkę i wyszłam. Wzięłam do torby okulary przeciwsłoneczne na wszelki wypadek, i portfel. Wieczorem musiałam zrobić zakupy. Zmieniłam szpilki na klapki i wyszłam na dwór, do chłopaków.
Kiedy mnie zobaczyli, uśmiechnęli się, a u Armina zauważyłam dziwny błysk w oku. Chłopcy pokazali mi dokładnie, gdzie jest sklep, las, centrum handlowe, bank, jubiler, bazar, kafejkę, a na koniec, kiedy już zachodziło słońce, plażę. Obiecali mi też, że jutro ze mną na nią pójdą. W każdym razie Alexy, bo jak się okazało, Armin nie był fanem natury. Bracia poszli sobie, a ja w końcu mogłam zrobić zakupy.
Wychodząc ze sklepu, coś szybkiego potrąciło mnie z taką mocą, że upadłam, a zakupy wysypały mi się na chodnik. Szczęście, że odpuściłam sobie jajka. Spojrzałam za tym, co mnie napadło, a jak się okazało, był to pies, chyba owczarek francuski. Szukałam jego właściciela, ale nie mogła znaleźć nikogo takiego. Wstałam i zaczęłam otrzepywać się z kurzu, kiedy podszedł do mnie jakiś chłopak. Miał czerwone włosy i czarne oczy. Ubrany był w białą koszulkę, na nią założony jeansowy bezrękawnik, i oczywiście czarne spodenki i trampki pod kolor fryzury.
-A ty czego chcesz? - spytałam opryskliwie.
-Chyba spotkałaś mojego psa. - uśmiechnął się. - W którą stronę pobiegł?
-Powiem ci, jak pozbierasz moje zakupy. - rozkazałam mu z satysfakcją.
-To szantaż? - znów ten uśmiech...
-Owszem. Do roboty! - uśmiechnęłam się z triumfem.
-Tak w ogóle, jestem Kastiel. - powiedział podnosząc właśnie butelkę Pepsi.
-A ja Gwen. Możliwe, że będziemy w jednej klasie.
-To miło. A teraz uprzedzam cię, że ostatni raz zrobiłem coś dla ciebie. - podał mi torbę z zakupami. - Gdzie jest Demon?
-Demon? - uśmiechnęłam się, bo jego właściciel idealnie dopasował mu imię - Nie mam pojęcia - zrobiłam niewinną minkę.
-Bez żartów, gadaj natychmiast.
-Nie tym tonem młody człowieku.
-Jesteśmy w tym samym wieku.
-Chyba, że jestem starsza o kilka miesięcy.
-Młoda damo, proszę uprzejmie wskazać mi kierunek ucieczki mojego psa. - mówił.
-W prawo.
-Dzięki.
Kiedy był już prawie 10 metrów ode mnie, krzyknęłam:
-Nie powiedziałeś, że musi być to DOBRY kierunek!
Wtedy odwrócił się, a ja uśmiechnęłam się szatańsko.
-Jeśli jutro spotkałbym cię na plaży, udusiłbym cię.
-Miłe! - powiedziałam. - Będziesz miał nawet okazję! - odkrzyknęłam i wróciłam do domu.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał :3 Czekam na Wasze opinie w komentarzach c:
P.S. Pojutrze 3 rozdział z plaży, a jutro pewnie jakiś rysunek xD
niedziela, 9 lutego 2014
Rozdział 1
Otworzyłam Jane i Peterowi drzwi taksówki. Podbiegli i przytulili ciocię Titi. Wzięłam ich torby i poprosiłam kierowcę, żeby jeszcze na mnie zaczekał. Sama zostawiłam swoją walizki przed samochodem. Podeszłam do ciotki i pocałowałam ją w policzek.
-Cześć Gwenny.
-Cześć.
-Dzieci, idźcie do pokoju, Daisy was zaprowadzi.
W sumie to byłam bardzo wdzięczna Titi. Obiecała zająć się dziećmi przez resztę wakacji, kiedy będę musiała załatwić moje sprawy. Miałyśmy teraz porozmawiać o mojej "przyszłości".
-Jesteś pewna, że dasz sobie radę?
-Pewnie. Mam ze sobą na karcie 5 tysiące, wynajmę mieszkanie, skończę liceum...
-Jak w ogóle nazywa się to miasteczko? I szkoła?
-Moons Valley, Liceum Słodki Amoris.
-Jak już coś sobie znajdziesz, to szybko wyślij mi adres.
-Jasne, jasne.
-Masz tu jeszcze tysiąc, jakbyś nie mogła znaleźć sobie pracy.
-Spokojnie, widziałam ofertę pracy w restauracji Vanilla.
-Powodzenia, Gwenny.
Przytuliłyśmy się. Widać, jak bardzo mi współczuła z powodu wypadku rodziców... Trudno, trzeba wsiadać do taksówki.
-Do Moons Valley. - powiedziałam.
Jechaliśmy tak jakieś 2 godziny, aż zobaczyłam park. Wysiadłam z walizkami, a taksówkarz powiedział:
-25 dollarów.
No tak, przecież czekał na mnie dość długo, i jeszcze ta długa droga... A to i tak było tanio.
-Proszę. - dałam mu pieniądze.
Najwyraźniej był zadowolony, bo uśmiechnął się nawet pod nosem i zagwizdał wesoło. Kiedy odjechał, wyciągnęłam z torby karteczkę z nazwą osiedla na którym chciałam zamieszkać. A więc "Osiedle Kruków". Nazwa może niezbyt zachęcająca, ale w internecie, na zdjęciach z przed roku wszystko wyglądało dobrze. Ale... Nie wiedziałam dokładnie gdzie to jest... Musiałam się kogoś spytać o drogę, więc weszłam do parku targając za sobą walizki. Rozejrzałam się, i byłam zachwycona, bo nie widziałam nigdy tak urodziwego miejsca jak to. Drzewa występowały tu dosyć często, głównie klony, dęby i brzozy. Gdzie nie gdzie rosły małe krzaczki i bez, ewentualnie kwiaty. Na placu, w centrum parku stała fontanna, przy dróżkach stały ławki, a za nimi rosły między innymi róże, fiołki i bratki... Było tam naprawdę uroczo. Na jednej z ławek siedział chłopak, wyglądający dość nietypowo. Miał niebieskie włosy, liliowe oczy połyskujące w blasku zachodzącego słońca i wesoły uśmiech. Ubrany był w niebieską koszulkę z jakimś nadrukiem, zielone spodenki z uśmiechniętą buźką z boku i pomarańczowych trampkach. Miał też przy sobie zielone słuchawki. Wyglądał sympatycznie i myślałam, że mogę mu zaufać, a że był mniej więcej w moim wieku, podeszłam do niego.
-Cześć. Wiesz może jak dojść na "Osiedle Kruków"? - spytałam.
-Hm? Pewnie! Jeśli chcesz, zaprowadzę cię tam. Jestem Alexy. - wyciągnął rękę przed siebie. Uścisnęłam ją.
-Ja jestem Gwendolyn, Gwendolyn Rogers. Dzięki, to miłe z twojej strony.
-Nie ma sprawy. Przeprowadziłaś się tu, czy przyjechałaś do rodziny? - zapytał, kiedy wychodziliśmy z parku.
-Emch... Mam 18 lat, i przyjechałam tu skończyć liceum, a przy okazji znaleźć pracę.
-Serio? Więc będziemy w jednej klasie! Super! Będę musiał cię przedstawić Arminowi, Rozie, Lysandrowi, Violi, Natanielowi, Kim, Kastielowi, Melanii, Kentinowi, Klementynie - wyliczał.
-Dziękuję za pomoc. Jak chcesz, to dam ci mój numer, i zadzwonię, jak będę musiała iść do liceum się zapisać.
-Okej. Przy okazji poznasz Armina. Tym razem mu nie odpuszczę, może nawet siłą wyciągnę z domu! - uśmiechnął się znowu.
-Armin to twój brat? - spytałam.
-Tak, bliźniak, dokładniej mówiąc. A ty masz rodzeństwo? - zapytał.
-Tak, młodsze. Siostra ma 10 lat, a brat 6. Na razie są u cioci, ale po wakacjach przyjeżdżają do mnie.
-Są tam razem z rodzicami? - zapytał ciszej, jakby wyczuł, że jest to dla mnie delikatny temat.
-Moim rodzice... Zginęli w wypadku... od tamtej pory ja zajmuję się dziećmi. - mówiłam. Byłam zdziwiona tym, jaka jestem szczera z tym chłopakiem.
-Przykro mi.
Na chwilę stanęliśmy, a on mnie mocno przytulił. Byłam zaskoczona, ale to naprawdę miłe uczucie.
-No to jesteśmy. - powiedział po chwili. - Tam mieszka kierowniczka, z nią załatwisz wszystkie sprawy związane z mieszkaniem.
-Skąd to wiesz?
-Mieliśmy kiedyś tu mieszkać, ale w końcu zrezygnowaliśmy.
-Dzięki. Ach, zapomniałabym! Masz tu mój numer.
-Proszę, to mój numer. Wiesz, pasowałabyś do Lysandra! Ha ha! Do jutra!
-Do jutra!
Dalej targając za sobą walizki, szłam do mieszkania kierowniczki. Obok drzwi jej domu wisiała tabliczka: "Konsultacji związane z wynajęciem lub kupieniem mieszkania udzielam od 13:00 - 20:00 od poniedziałku do piątku". Był czwartek, i godzina... 19:50! Dobrze, że nie gadałam dłużej z Alexem. Zapukałam do drzwi, a po chwili otworzyła mi na oko 45 letnia kobieta, o rudych włosach i zielonych oczach.
-Dzień dobry, nazywam się Gwendolyn Rogers. Dzwoniłam do pani niedawno w sprawie kupienia mieszkania za 4 000 euro.
-Witam, ja jestem Angela Raven, ale już pewnie to wiesz. Może chce pani wcześniej obejrzeć mieszkanie? Chodziło o Kruka nr 13, prawda?
-Owszem. Oczywiście, chętnie się rozejrzę.
Pani Raven prowadziła mnie przez osiedle. Wyglądało porządnie i ładnie. Domy, co mnie bardzo ucieszyło, nie były takie same, jak to sobie wyobrażałam. Każdy miał inny kolor, inaczej wyglądał. Za nimi można było zauważyć ogrody, z drzewami bądź kwiatami, czasem ze zjeżdżaliniami czy domkami, a to znaczyło, że moim sąsiedzi mieli dzieci, które prawdopodobnie zaprzyjaźnią się z Jane i Peterem. Kiedy doszłyśmy do 13, zobaczyłam coś o czym marzyłam. Dom był pomalowany na biało, a za nim było widać duże miejsce, gdzie mogły bawić się dzieci, a ja odpocząć, a obok rósł duży klon czerwony i grządka na kwiaty. W środku korytarz był wyłożony jasnymi deskami na ścianach i ciemnymi panelami. Była tam szafka na buty, półki na czapki itp., oraz wieszak na kurtki. Salon był pomalowany na zielono, a podłoga była wyłożona białą wykładziną. Stał tam stolik, brązowa sofa i 2 fotele tego samego koloru, telewizor, głośniki do niego podłączone oraz ciemna komoda. Meble w większości były zrobione z ciemnego drewna, co bardzo mi odpowiadało. W pokoju, który planowałam zająć, ściany były niebieskie a podłoga wyłożona panelami. Stało tam dwuosobowe łóżko, stolik nocny, szafa, mała komoda oraz duże okno. Znalazłam idealne miejsce na biurko, które planowałam sobie kupić w najbliższym czasie. Pokoje naprzeciwko mojego miały należeć do Petera i Jane. Jeden był zielony, a drugi fioletowy. W obu znajdowały się jednoosobowe łóżka, komody, które chciałam przeznaczyć na ich ubrania, bo szafa nie była potrzebna żadnemu z nich, oraz małe stoliczki i miękkie fotele. Obok znajdowała się łazienka.
-Biorę. - powiedziałam, bez zastanowienia.
-Dobrze, chodźmy więc do mnie.
-Przyjmuje pani kartą?
-Oczywiście.
Po chwili wszystkie formalności zostały załatwione. "Ostrzegłam" ją, że mogę się spodziewać jutro gościa, niebieskowłosego Alexa. Przytaknęła tylko i pożegnała się ze mną, zostawiając mnie samą. Wróciłam do domu, gdzie zostały moje walizki. Rozpakowałam je szybko, ale niektóre rzeczy musiały zostać w środku, bo nie miałam gdzie jeszcze ich włożyć. Jednakże moja szafa była już zapełniona, a kilka par butów ułożone w hallu. Na stoliku nocnym postawiłam budzik i nastawiłam na 9:00. W końcu położyłam się spać.
-Cześć Gwenny.
-Cześć.
-Dzieci, idźcie do pokoju, Daisy was zaprowadzi.
W sumie to byłam bardzo wdzięczna Titi. Obiecała zająć się dziećmi przez resztę wakacji, kiedy będę musiała załatwić moje sprawy. Miałyśmy teraz porozmawiać o mojej "przyszłości".
-Jesteś pewna, że dasz sobie radę?
-Pewnie. Mam ze sobą na karcie 5 tysiące, wynajmę mieszkanie, skończę liceum...
-Jak w ogóle nazywa się to miasteczko? I szkoła?
-Moons Valley, Liceum Słodki Amoris.
-Jak już coś sobie znajdziesz, to szybko wyślij mi adres.
-Jasne, jasne.
-Masz tu jeszcze tysiąc, jakbyś nie mogła znaleźć sobie pracy.
-Spokojnie, widziałam ofertę pracy w restauracji Vanilla.
-Powodzenia, Gwenny.
Przytuliłyśmy się. Widać, jak bardzo mi współczuła z powodu wypadku rodziców... Trudno, trzeba wsiadać do taksówki.
-Do Moons Valley. - powiedziałam.
Jechaliśmy tak jakieś 2 godziny, aż zobaczyłam park. Wysiadłam z walizkami, a taksówkarz powiedział:
-25 dollarów.
No tak, przecież czekał na mnie dość długo, i jeszcze ta długa droga... A to i tak było tanio.
-Proszę. - dałam mu pieniądze.
Najwyraźniej był zadowolony, bo uśmiechnął się nawet pod nosem i zagwizdał wesoło. Kiedy odjechał, wyciągnęłam z torby karteczkę z nazwą osiedla na którym chciałam zamieszkać. A więc "Osiedle Kruków". Nazwa może niezbyt zachęcająca, ale w internecie, na zdjęciach z przed roku wszystko wyglądało dobrze. Ale... Nie wiedziałam dokładnie gdzie to jest... Musiałam się kogoś spytać o drogę, więc weszłam do parku targając za sobą walizki. Rozejrzałam się, i byłam zachwycona, bo nie widziałam nigdy tak urodziwego miejsca jak to. Drzewa występowały tu dosyć często, głównie klony, dęby i brzozy. Gdzie nie gdzie rosły małe krzaczki i bez, ewentualnie kwiaty. Na placu, w centrum parku stała fontanna, przy dróżkach stały ławki, a za nimi rosły między innymi róże, fiołki i bratki... Było tam naprawdę uroczo. Na jednej z ławek siedział chłopak, wyglądający dość nietypowo. Miał niebieskie włosy, liliowe oczy połyskujące w blasku zachodzącego słońca i wesoły uśmiech. Ubrany był w niebieską koszulkę z jakimś nadrukiem, zielone spodenki z uśmiechniętą buźką z boku i pomarańczowych trampkach. Miał też przy sobie zielone słuchawki. Wyglądał sympatycznie i myślałam, że mogę mu zaufać, a że był mniej więcej w moim wieku, podeszłam do niego.
-Cześć. Wiesz może jak dojść na "Osiedle Kruków"? - spytałam.
-Hm? Pewnie! Jeśli chcesz, zaprowadzę cię tam. Jestem Alexy. - wyciągnął rękę przed siebie. Uścisnęłam ją.
-Ja jestem Gwendolyn, Gwendolyn Rogers. Dzięki, to miłe z twojej strony.
-Nie ma sprawy. Przeprowadziłaś się tu, czy przyjechałaś do rodziny? - zapytał, kiedy wychodziliśmy z parku.
-Emch... Mam 18 lat, i przyjechałam tu skończyć liceum, a przy okazji znaleźć pracę.
-Serio? Więc będziemy w jednej klasie! Super! Będę musiał cię przedstawić Arminowi, Rozie, Lysandrowi, Violi, Natanielowi, Kim, Kastielowi, Melanii, Kentinowi, Klementynie - wyliczał.
-Dziękuję za pomoc. Jak chcesz, to dam ci mój numer, i zadzwonię, jak będę musiała iść do liceum się zapisać.
-Okej. Przy okazji poznasz Armina. Tym razem mu nie odpuszczę, może nawet siłą wyciągnę z domu! - uśmiechnął się znowu.
-Armin to twój brat? - spytałam.
-Tak, bliźniak, dokładniej mówiąc. A ty masz rodzeństwo? - zapytał.
-Tak, młodsze. Siostra ma 10 lat, a brat 6. Na razie są u cioci, ale po wakacjach przyjeżdżają do mnie.
-Są tam razem z rodzicami? - zapytał ciszej, jakby wyczuł, że jest to dla mnie delikatny temat.
-Moim rodzice... Zginęli w wypadku... od tamtej pory ja zajmuję się dziećmi. - mówiłam. Byłam zdziwiona tym, jaka jestem szczera z tym chłopakiem.
-Przykro mi.
Na chwilę stanęliśmy, a on mnie mocno przytulił. Byłam zaskoczona, ale to naprawdę miłe uczucie.
-No to jesteśmy. - powiedział po chwili. - Tam mieszka kierowniczka, z nią załatwisz wszystkie sprawy związane z mieszkaniem.
-Skąd to wiesz?
-Mieliśmy kiedyś tu mieszkać, ale w końcu zrezygnowaliśmy.
-Dzięki. Ach, zapomniałabym! Masz tu mój numer.
-Proszę, to mój numer. Wiesz, pasowałabyś do Lysandra! Ha ha! Do jutra!
-Do jutra!
Dalej targając za sobą walizki, szłam do mieszkania kierowniczki. Obok drzwi jej domu wisiała tabliczka: "Konsultacji związane z wynajęciem lub kupieniem mieszkania udzielam od 13:00 - 20:00 od poniedziałku do piątku". Był czwartek, i godzina... 19:50! Dobrze, że nie gadałam dłużej z Alexem. Zapukałam do drzwi, a po chwili otworzyła mi na oko 45 letnia kobieta, o rudych włosach i zielonych oczach.
-Dzień dobry, nazywam się Gwendolyn Rogers. Dzwoniłam do pani niedawno w sprawie kupienia mieszkania za 4 000 euro.
-Witam, ja jestem Angela Raven, ale już pewnie to wiesz. Może chce pani wcześniej obejrzeć mieszkanie? Chodziło o Kruka nr 13, prawda?
-Owszem. Oczywiście, chętnie się rozejrzę.
Pani Raven prowadziła mnie przez osiedle. Wyglądało porządnie i ładnie. Domy, co mnie bardzo ucieszyło, nie były takie same, jak to sobie wyobrażałam. Każdy miał inny kolor, inaczej wyglądał. Za nimi można było zauważyć ogrody, z drzewami bądź kwiatami, czasem ze zjeżdżaliniami czy domkami, a to znaczyło, że moim sąsiedzi mieli dzieci, które prawdopodobnie zaprzyjaźnią się z Jane i Peterem. Kiedy doszłyśmy do 13, zobaczyłam coś o czym marzyłam. Dom był pomalowany na biało, a za nim było widać duże miejsce, gdzie mogły bawić się dzieci, a ja odpocząć, a obok rósł duży klon czerwony i grządka na kwiaty. W środku korytarz był wyłożony jasnymi deskami na ścianach i ciemnymi panelami. Była tam szafka na buty, półki na czapki itp., oraz wieszak na kurtki. Salon był pomalowany na zielono, a podłoga była wyłożona białą wykładziną. Stał tam stolik, brązowa sofa i 2 fotele tego samego koloru, telewizor, głośniki do niego podłączone oraz ciemna komoda. Meble w większości były zrobione z ciemnego drewna, co bardzo mi odpowiadało. W pokoju, który planowałam zająć, ściany były niebieskie a podłoga wyłożona panelami. Stało tam dwuosobowe łóżko, stolik nocny, szafa, mała komoda oraz duże okno. Znalazłam idealne miejsce na biurko, które planowałam sobie kupić w najbliższym czasie. Pokoje naprzeciwko mojego miały należeć do Petera i Jane. Jeden był zielony, a drugi fioletowy. W obu znajdowały się jednoosobowe łóżka, komody, które chciałam przeznaczyć na ich ubrania, bo szafa nie była potrzebna żadnemu z nich, oraz małe stoliczki i miękkie fotele. Obok znajdowała się łazienka.
-Biorę. - powiedziałam, bez zastanowienia.
-Dobrze, chodźmy więc do mnie.
-Przyjmuje pani kartą?
-Oczywiście.
Po chwili wszystkie formalności zostały załatwione. "Ostrzegłam" ją, że mogę się spodziewać jutro gościa, niebieskowłosego Alexa. Przytaknęła tylko i pożegnała się ze mną, zostawiając mnie samą. Wróciłam do domu, gdzie zostały moje walizki. Rozpakowałam je szybko, ale niektóre rzeczy musiały zostać w środku, bo nie miałam gdzie jeszcze ich włożyć. Jednakże moja szafa była już zapełniona, a kilka par butów ułożone w hallu. Na stoliku nocnym postawiłam budzik i nastawiłam na 9:00. W końcu położyłam się spać.
Witam w Moons Valley!
Witam :3 Jestem Julka i będę prowadzić tego bloga. Będzie on o wszystkim i o niczym, tak generalnie xD Będę tu pisała opowiadanie o SF (Słodki Flirt), wstawiała rysunki i wiele innych! ^o^ M.in. pojawią się też wpisy o Porze na Przygodę! i innych kreskówkach :3 Jeszcze dziś wstawię pierwszy rozdział opowiadania, a nie długo pojawią się strony :3
Mam nadzieję, że blog wam się spodoba c: Będę się starała pisać regularnie.
Loginy c:
MovieStarPlanet - MyChem
Słodki Flirt - JulietteKai
Transformice - Panikanapek
A tak na dobry początek:
Mam nadzieję, że blog wam się spodoba c: Będę się starała pisać regularnie.
Loginy c:
MovieStarPlanet - MyChem
Słodki Flirt - JulietteKai
Transformice - Panikanapek
A tak na dobry początek:
Subskrybuj:
Posty (Atom)